Saturday, March 23, 2019

Żegnajcie Balcerowiczu i Korwinie! Recenzja książki Rafała Wosia pt. To nie jest kraj dla pracowników

Jako że ja i moi koledzy z różnych szkół, które ukończyłem, doświadczamy chronicznego bezrobocia, kilka lat temu mocniej zainteresowałem się tematyką gospodarczą. Zacząłem czytać artykuły i książki autorów reprezentujących inne orientacje, niż neoliberalna, ku której się dotąd skłaniałem, a która przestała wyjaśniać mi rzeczywistość, w której żyję. Tak zainteresowałem się twórczością p. red. Rafała Wosia, dziennikarza tygodnika „Polityka”, a uprzednio „Dziennika. Gazety Prawnej”, laureata Polsko Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej, Nagrody im. Fiskusa i Grand Press Economy, deklarującego się jako socjaldemokrata.
Recenzowana publikacja składa się ze Spisu treści, Wstępu, 6 rozdziałów (Co się stało z naszą pracą? ŚWIAT, Co się stało z naszą pracą? POLSKA, Co się dzieje z naszą pracą? ŚWIAT, Co się dzieje z naszą pracą? ŚWIAT, Co się stanie z naszą pracą? ŚWIAT, Co się stanie z naszą pracą? POLSKA), Podziękowań i Przypisów. Chociaż zgadzam się z tezą postawioną przez autora w jej tytule, przynajmniej w odniesieniu do Polski w latach 1990-2017, zawiera ona, niestety, pewne błędy i braki.
Po pierwsze, nie jest prawdą, iż „w Polsce nikt jak dotąd nie napisał podręcznika podobnego do Ludowej historii Stanów Zjednoczonych Howarda Zinna. […] Zamiast historii pisanej bitwami i pałacowymi intrygami wielkich przywódców Zinn zdecydował się na opowieść o losach słabych” (s. 53). Atoli w całości, bądź części o dziejach klas „niższych” polskiego społeczeństwa traktują Historia chłopów polskich Aleksandra Świętochowskiego (Poznań 1936) czy Historia Polski 1914-1939 prof. Henryka Zielińskiego (Wrocław 1981).
Po wtóre, nie zgadzam się z autorem, że „piętą achillesową PRL-u była raczej słabość polityczna, a konkretnie fakt, że jedynowładztwo PZPR-u nigdy nie zdołało się wobec większości własnych obywateli solidnie wylegitymizować”. Sądzę, iż czynnikom politycznym i gospodarczym należy przyznać jednakową wagę przy wyjaśnianiu przyczyn upadku „realnego socjalizmu” w Polsce. Przez większość okresu istnienia PRL jej mieszkańcy zmagali się niedoborem wielu towarów. Np. na telefon i mieszkanie czekało się 10-12 lat, zaś w 1976 r., 31 lat po zakończeniu działań wojennych, zaczęto racjonować cukier[1]. Nawet partyjny ekonomista i politolog, prof. Artur Bodnar, odnotował w l. 1965-1970 „zbyt ograniczony rozwój gałęzi przemysłu konsumpcyjnego, a w szczególności asortymentów poszukiwanych na rynku, co obniżało realną wartość zarobków i osłabiało bodźce materialnego zainteresowania do wydajnej pracy”[2] oraz przyznał, że w 1976 r. wystąpiły różne napięcia i trudności spowodowane skutkami mniej urodzajnych lat 1974-1975 w rolnictwie, wysokim poziomem inwestycji, wysoką siłą nabywczą ludności przy jednoczesnym braku na rynku konsumpcyjnym szeregu towarów i usług oraz trudnościami w handlu zagranicznym”[3]. Jednocześnie, mimo potwierdzenia przez oficjalne statyki wyższej wydajności indywidualnych gospodarstw rolnych, niż PGR-ów, gminnych spółdzielni i kółek rolniczych, dążono do „uspołecznienia”, bądź upaństwowienia ziemi, m. in. w zamian za renty i emerytury wypłacane chłopom[4]. Nie bez wpływu na chroniczny deficyt dóbr w Polsce „ludowej” wpływało zjawisko nomenklatury, czyli mianowania dyrektorów przedsiębiorstw i zjednoczeń wedle klucza partyjnego. „Istnieje w dużej mierze ujemna selekcja kadry kierowniczej, dobieranej z punktu widzenia przynależności partyjnej i stopnia gwarancji, iż dany człowiek będzie całkowicie posłuszny - pisał polski ekonomista, współzałożyciel KOR, prof. Edward Lipiński. Zamiast selekcji kierującej się wyborem najlepszych (talent organizacyjny, kierowniczy stał się dziś siłą wytwórczą nie mniej ważną, niż maszyny) systematycznie wybiera się miernoty; w rezultacie dało to zanik inicjatywy”[5]. Wynikało to z konstytucyjnych zasad przewodniej roli PZPR (art. 3, pkt 1) i centralnego planowania gospodarczego (art. 11, pkt 2 i 24, pkt 2). Jak wspominał cytowany już wyżej prof. Lipiński, „arbitralność decyzji stała się konstytutywną niejako cechą naszego planowania, dlatego nasz plan odbija raczej ambicje wielkich grup nacisku lub odpowiednio potężnych sekretarzy wojewódzkich, a nie jest oparty na naukowych badaniach i przemyślanych koncepcjach rozwojowych”[6]. Oczywiście, dyktatura PZPR upadła także z powodów politycznych, jak serwilizm wobec Moskwy czy, szczególnie irytujące inteligencję, łamanie prawa, nawet stanowionego przez samych komunistów (np. zamordowanie przez SB Stanisława Pyjasa czy ks. Jerzego Popiełuszki, cenzura prewencyjna).
Po trzecie, nie zgadzam się, iż „znaczenie straciły (lub zupełnie znikały) związki zawodowe oraz rady zakładowe. Nie chodzi o to, że one był w czasach PRL-u szczególnie lubiane czy niesamowicie skuteczne. Ale przynajmniej istniały i w razie czego było się do kogo odwołać, skanalizować gniew” (s. 181). Ze względu na wyżej podane prawno-polityczne uwarunkowania były one organizacjami fasadowymi. Moja matka, emerytowana szefowa kadr w jednej z legnickich fabryk, wspomina, że robotnicy niezadowoleni z wysokości płacy, warunków pracy, bądź sprzeciwiający się swemu zwolnieniu, zwykle szli na skargę bezpośrednio do Komitetu Miejskiego PZPR. Wolne Związki Zawodowe działały w podziemiu, zaś Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” został przecież po nieco ponad roku od jego zarejestrowania zdelegalizowany.
Po czwarte, autor niewiele uwagi poświęca wpływowi edukacji na sytuację na polskim rynku pracy. „Ale gospodarka kapitalistyczna, w ramach której funkcjonujemy - powiada - daje spawaczowi dużo mniejsze szanse niż politologowi” (s. 226). I podaje dowód: „W efekcie stawka godzinowa posiadacza dyplomu wyższej uczelni przewyższa zarobki robotnika o 98 procent. I ta różnica rośnie, bo na początku lat 80. było to tylko 64 procent” (s. 225). Jednak edukacja to nie tylko sprawdziany, egzaminy, świadectwa i dyplomy, ale również rzeczywiste jej efekty, w postaci wiedzy i umiejętności. Np. z badań CBOS, przeprowadzonych w grudniu 2015 r. (11 lat po wejściu naszego państwa w skład Unii Europejskiej!), wynika, że 47% respondentów nie zna żadnego języka obcego[7] Inne badania, przeprowadzane na przełomie tysiącleci, wykazały, iż tylko 32% Polaków rozumiało treść pisanych zarządzeń, zaś zaledwie 13% potrafiło wypełnić zeznanie podatkowe[8]. Oczywiście, utrudniało i utrudnia to naszym obywatelom znalezienie pracy czy dochodzenie swoich praw pracowniczych. Stanowi też poważną przeszkodę w postulowanej przez autora budowie samorządu pracowniczego, dialogu społecznym (niezbyt szczęśliwa, tak jak niegdyś „demokracja ludowa”, chociaż popularna nazwa przetargów między przedstawicielami związków zawodowych i organizacyj pracodawców, których wyniki poręcza administracja publiczna) czy zwiększaniu stopnia uzwiązkowienia kadr i rozwoju spółdzielczości (s. 36, 74, 75, 195, 314-318, 336-364). Zgadzam się z autorem, że trzeba włączyć pracowników w zarządzanie przedsiębiorstwami, ażeby nie służyły tylko dobru swych kierownictw, ale to wymaga osiągnięcia przyzwoitego poziomu wiedzy (moim zdaniem, przynajmniej matury)! Żadna międzynarodowa korporacja nie zatrudni dziś jako pracownika umysłowego osoby bez biegłej znajomości przynajmniej języka angielskiego, zaś osoba, która nie pojmuje pisemnych zarządzeń czy deklaracji podatkowej, tym bardziej nie zrozumie np. przepisów zawartych w Kodeksie pracy, postanowień umowy, którą ma podpisać, regulaminu pracy czy ogłoszenia o wakacie. W raporcie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej z 2011 r., dotyczącym II półrocza 2010 r. (tego samego, w którym ukończyłem studia magisterskie) stwierdzono, że „podobnie wg stanu w końcu 2010 roku największy udział w ogólnej liczbie wolnych miejsc pracy przypadał na zawody zaliczane do grupy wielkiej pracowników usług i sprzedawców (24,1% ogólnej liczby ofert) oraz robotników przemysłowych i rzemieślników (21,6% ogółu), ale również te grupy charakteryzowały się największym udziałem w ogólnej liczbie bezrobotnych wg stanu w końcu omawianego okresu. Świadczyć to może o niedopasowaniu zapotrzebowania zgłaszanego przez pracodawców do kwalifikacji posiadanych przez bezrobotnych w tych grupach”[9]. Oczywiście, nie jest to wina tylko polskich bezrobotnych, ale także nauczycieli, jak również polityków i urzędników, ustalających obowiązujące błędne programy i standardy kształcenia. Np. studia politologiczne, które ukończyłem na Uniwersytecie Wrocławskim w 2010 r., nie dawały umiejętności prowadzenia badań naukowych - ani archiwalnych, ani terenowych (przedmiot metodyka badań politologicznych dodano w 2008 r. na żądanie Państwowej Komisji Akredytacyjnej), znajomości języków (tylko absolwenci specjalności międzynarodowe stosunki polityczne mieli dodatkowy lektorat języka angielskiego przez 1-semestr, gdy tymczasem studenci filozofii i stosunków międzynarodowych uczęszczali na lektoraty czy translatoria przez kilka semestrów) czy obowiązującego prawa (np. brak zajęć z prawa autorskiego, mimo zatrudniania eksperta z tego zakresu, prawo pracy jako opcja, nawet na specjalności administracja publiczna). Mankamenty te starano się usunąć w następnych latach, niemniej intelektualnie okaleczono kilka roczników młodzieży. Rozmowy z naukowcami i studentami, przeglądanie programów studiów politologicznych na innych uczelniach polskich czy w końcu przeczytanie książka prof. Ryszarda Skarzyńskiego pt. Podstawowy dylemat politologii: nauka czy potoczna wiedza o społeczeństwie (Białystok 2012) przekonały mnie, że kształcenie w ramach tego kierunku wygląda źle również w całej Polsce. Nic dziwnego, że zgodnie z danymi GUS w II półroczu 2010 r. zawód „politolog” znalazł się na 6. miejscu na liście 30 z największą nadwyżką podaży na popytem (napływ 4643 bezrobotnych na 12 ofert pracy)[10].
Po piąte, mam wrażenie, że autor w ogóle nie docenia wpływu czynników kulturowych na kształt i funkcjonowanie systemu gospodarczego. Np. wypadałoby zbadać, czy panujący we współczesnej kulturze zachodniej i przenikający do kultury polskiej relatywizm moralny i poznawczy - popularnie określany mianem postmodernizmu[11] - przełożył się na unikanie przez pracodawców zawierania umów o pracę na czas nieokreślony, czy w ogóle (w niektórych sektorach, np. ubezpieczeniowym czy medialnym w Polsce) umów o pracę (tzw. prekaryzacja). „Jak pokazuje historia filozofii, mobilizm [z łac. mobilis – „ruchomy” P. B.] jest cechą mentalności, która stawanie się przedkłada nad bycie, dynamizm nad statyczność, a działanie nad cel – twierdził szwajcarski filozof, filolog klasyczny i teolog rzymskokatolicki, prof. Romano Amerio. A taka jest właśnie mentalność współczesna”[12]. Wiązał się on, jego zdaniem, z pyrronizmem (od imienia starożytnego greckiego myśliciela-sceptyka, Pyrrona), podważający „samą zasadę jakiejkolwiek pewności: w możliwość ustalenia czegoś, co da się traktować jako pewne”[13]. „Indywidualne poczucie bezsensu – pisze brytyjski socjolog, Anthony Giddens - poczucie, że życie nie ma do zaoferowania nic godnego uwagi – staje się warunkach później nowoczesności fundamentalnym problemem psychicznym. To zjawisko należy rozumieć w kategoriach wypierania pojawiających się wątpliwości moralnych, którym odmawia się odpowiedzi”[14]. Przyczyn tego należy szukać poza gospodarką: w rozczarowaniu wielu ludzi „wielkimi narracjami” (religijnymi, politycznymi, filozoficznymi), rozpadem jedności ideowej zachodniej Europy w wyniku Reformacji i Oświecenia, stycznością Europejczyków z innymi kulturami w wyniku kolonizacji, czy rozwojem środków masowego przekazu, zalewających – zwłaszcza telewizja i Internet - odbiorców potężnymi ilościami informacji. Ludzie zarażeni relatywizmem, czy, jak woli prof. Amerio – mobilizmem i pyrronizmem – nie dążą już do budowy stałego i spójnego systemu wartości. Pracodawcy i pracownicy nie potrafią tedy sformułować stałych i spójnych oczekiwań wobec siebie nawzajem oraz nawiązać trwałej relacji ze sobą. Oczywiście, nie twierdzę, że taka sytuacja nie wynika również z motywacji ekonomicznych, np. ograniczania wydatków przedsiębiorstw, czy reakcji na kryzysy. Warto jednak wyjść poza perspektywę ekonomistyczną, ciągle jeszcze przyjmowaną przez wielu ekonomistów – zarówno marksistowskich, jak i neoliberalnych[15] – i spojrzeć na gospodarkę na szerszym tle – także osobowościowym i kulturowym - tak jak to uczynili m. in. Max Weber, Thorstein Veblen[16] czy cytowany wyżej Edward Lipiński[17]. Np. Veblen opisuje na historycznych przykładach ostentacyjną konsumpcję wśród bogatych („klasy próżniaczej”), co podważa twierdzenie Laffera o przeznaczeniu przez nich korzyści z obniżenia podatków na inwestycje. Wyjście poza ekonomizm pozwala nam wyjaśnić np. spadek (atoli nierównomierny) czytelnictwa (również e-booków i audiobooków) w Polsce w l. 2012-2016 we wszystkich klasach naszego społeczeństwa[18]. Zadaje on kłam twierdzeniu red. Wosia: „Nic tak nie przyciąga kapitału jak właśnie kapitał, nieważne, czy mówimy o kapitale finansowym, społecznym czy intelektualnym” (s. 215).
Po szóste, mam wrażenie, że autor zbyt mało uwagi poświęca psychicznym skutkom i przyczynom patologii na współczesnym polskim rynku pracy. „Upodabniamy się teraz najbardziej bardziej do społeczeństwa Korei Południowej – mówi polski psychiatra, prof. Bartosz Łoza. Staliśmy się masą ludzką, cierpiącą, bo cierpienie jest zawsze prawdziwe, ale ani romantyczną, ani pozytywistyczną, tylko zapracowana. Wszystkie te kraje przyjęły różnego rodzaju, ale zawsze eksploatacyjny wzorzec pracy i w rezultacie narasta w nich fala cywilizacyjnych zaburzeń psychicznych”[19]. Oczywiście, wskutek chorób umysłowych coraz więcej ludzi staje się niezdolna do pracy (dotychczasowej albo jakiejkolwiek), bądź popełnia samobójstwa. Autor zdaje się tą lukę w swoich wywodach zauważać, skoro pisze, np., iż „z badań przeprowadzonych pod kierunkiem Easterlina w 2010 r. wynika, że Chińczycy są tam (średnio) mniej zadowoleni z życia niż dwie dekady temu”, (s. 292) oraz, że nie tylko wysokość PKB, ale standard życia, losy rodziny, zdrowie i praca decydują o subiektywnym poczuciu szczęścia (s. 293). Warto by jednak podać tutaj wyniki badań polskiej opinii publicznej.
Po siódme, autor pisze o trudnym życiu polskich bezrobotnych (s. 192), ale nie zauważa takich absurdów prawnych i niesprawiedliwości, jak pozbawienie zatrudnionych wyłącznie na umowę o dzieło ubezpieczenia zdrowotnego w ramach NFZ i jednoczesny zakaz rejestrowania się przez nich jako bezrobotni (bez względu na wysokość osiąganego dochodu)[20], co narusza art. 68, pkt 1 i 2 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej z 2 kwietnia 1997 r.[21], czy bezpłatne (z punktu widzenia prywatnego biznesu), bądź płatne poniżej płacy minimalnej (z perspektywy administracji publicznej) staże zawodowe, finansowane przez PUP[22] które doczekały się już krytyki w polskiej prasie[23].
Po ósme, nie zgadzam się z proponowanymi przez autora gwarantowanym dochodem podstawowym (s. 302-306). Jeśli wynosiłby około 1000 zł miesięcznie, pociągnąłby za sobą wydatki budżetu w wysokości mniej więcej 450 mld zł, czyli większe niż wpływy do niego w 2017 r.[24]. Jednocześnie dezaktywizowałby dużą, choć trudną do oszacowania, część obywateli, zmniejszając w ten sposób bazę składkową i podatkową. Chociaż niewątpliwie wzmocniłoby pozycję przetargową pracowników w relacjach z pracodawcami czy „skłonność do ryzyka, a co za tym idzie, do przedsiębiorczości” (s. 304), nie rozwiązałby, jako świadczenie bezwarunkowe, takich problemów, jak utrata wiedzy i umiejętności, czy sensu życia przez bezrobotnych. Jak pokazują doświadczenia niemieckie i amerykańskie, zwiększaniu zatrudnienia bardziej sprzyjają roboty publiczne (które zresztą autor, pod nazwą gwarantowanej pracy, popiera, s. 166) i rozbudowa przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego, bądź należącego do rządu, bądź realizującego jego zamówienia[25].
Po dziewiąte, zbędny jest, moim zdaniem, podrozdział pt. Kto zabił Jolantę Brzeską? (s. 210-213), traktujący o dzisiejszych polskim rynku i polityce mieszkaniowych i reprywatyzacji, bardzo luźno związany z tytułem recenzowanej książki.
Po dziesiąte, autor nazywa Kościół rzymskokatolicki „autentyczną ludową instytucją”. W jakim sensie? Jeśli idzie mu o (formalną) przynależność do niej większości obywateli PRL, to prawda, jeśli miał na myśli sposób w jaki się rządzi – to fałsz. Przecież jej zwierzchnikowi sobór watykański I przyznał pełnię władzy i nieomylność w sprawach wiary i moralności. Pozostaje też (jako głowa państwa watykańskiego) ostatnim absolutnym monarchą (chociaż wybieranym przez wąskie grono kardynałów) w Europie. Lud nie miał i nie ma tam wiele do powiedzenia.
Po jedenaste, trochę mnie rażą zawierające wulgaryzmy cytaty z piosenek polskich raperów (KęKę, s. 198, Peja, s. 200).
Oprócz wymienionych wyżej wad, recenzowana książka ma liczne zalety.
Po pierwsze, dziennikarz „Polityki” słusznie pisze, że w średniowieczu czy w okresie nowożytnych ludzie pracowali krócej ze względu na niedziele i liczne święta kościelne (s. 15-19). Nie powinien jednak zapominać, że zdarzały się wyjątki, jak chłopi polscy i litewscy, którym szlachta narzuciła swego czasu nawet 16 dni (sic!) pańszczyzny tygodniowo[26].
Po wtóre, słusznie zwraca uwagę, że wielkie innowacje technologiczne, jak Internet, GPS, czy ekrany dotykowe (ja wymieniłbym jeszcze komputerowe katalogi biblioteczne, które po raz pierwszy pojawiły się w Bibliotece Kongresu USA) powstały dzięki inwestycjom państwowym (s. 283-286).
Po trzecie, odwołując się nie tylko do teoryj prof. Jana Maynarda Keynesa, Michała Kaleckiego, ale też danych historycznych, dowiódł, że w ramach wolnego rynku pracy nie jest możliwe osiągnięcie równowagi między popytem a podażą, czy nawet redukcja bezrobocia do 3-4% (s. 29-32, 182, 186-190). Dodam, że w ciągu ostatnich 50 lat najmniej aktywnych zawodowo bez pracy pozostawało w Austrii w 1975 r. (2% przy ówczesnej średniej OECD 5,5%)[27] i Japonii (między 2 i 2,8% w l. 80 XX w.)[28]. Jednak w Austrii stanowisko kanclerza zajmował wtedy socjaldemokrata Bruno Kraisky i istniał duży sektor publiczny. Rządy japońskie natomiast przez wiele lat po II wojnie światowej wydatnie ograniczały import.
Po czwarte, trafnie twierdzi, że w społeczeństwach kapitalistycznych „właściwie jedynym kryterium życiowego sukcesu jest ilość zakumulowanych przez kogoś «dóbr zewnętrznych» (określenie filozofa Alasdair MacIntyre'a)” (s. 256). Zjawisko to opisali nie tylko MacIntyre, ale też m. in. Marks, nazywając go „fetyszyzmem towarowym”[29] czy polski zespół Tilt w utworze Co się stało w tym kraju nad Wisłą? (a przecież Pan Redaktor urozmaicił swoją publikację fragmentami tekstów polskich zespołów hip-hopowych)[30]. Jednak red. Woś nie podaje jego przyczyn. Ja wiąże jej m. in. z postmodernizmem.
Po piąte, słusznie zwraca uwagę, że likwidacja miejscy pracy ma również związek z postępem technologicznym, którego barierą na razie pozostaje niewynaleziona jeszcze sztuczna inteligencja (s. 261-274).
Po szóste, słusznie zauważa, iż „zachodni świat ma dziś problem z niedoborem inwestycji” (s. 287), mając na myśli nie tylko inwestycje w środki trwałe przedsiębiorstw, ale również w kadry (s. 275). Dodam, że grozi to wypadnięciem z rynku pracy ludzi nienadążających za postępem technologicznych, zaś w warunkach polskich, w których 83,2% bezrobotnych nie miało w 2012 r. prawa do zasiłku[31], PUP-y rzadko organizują szkolenia zawodowe, bądź finansują je bezrobotnym (wiem to z własnego doświadczenia), zaś na dzień 13 października 2013 r. istniało zaledwie 112 centrów i klubów integracji społecznej oferujących taką pomoc (na 2478 gmin), prowadzonych przez gminy, fundacje lub stowarzyszenia (najwięcej w województwie wielkopolskim - 40)[32], wielu z nich nie znajdzie już zatrudnienia. Słusznie zresztą twierdzi red. Woś, że nie ma innowacji, tak w strukturze przedsiębiorstw, jak użytkowanej technologii bez płacenia za puste przebiegi, a nie wyniki, i bez wzrostu zatrudnienia (s. 288-292), jednak „według owej [neoliberalnej – P. B.] ekonomii płaca to przede wszystkim koszt” (s. 144).
Po siódme, trafnie wskazuje jako przeszkody w zatrudnieniu, podnoszeniu płac i ukróceniu mobbingu w zakładach pracy negatywne stereotypy biednych (bezrobotnych, pracowników fizycznych) wytwarzane przez bogatych, powołując się na badania polskiego psychologa Michała Bilewicza i Greka, Telemacha Iatridisa (s. 178, 185, 193, 214-220, 255). Zgodnie z nimi są to ludzie leniwi, roszczeniowi, nieczuli. Wynikały one nie tylko, jak sugeruje autor, z darwinizmu społecznego (s. 178) czy atomizmu społecznego (s. 313), ale także kalwinizmu. Termin atormizm społeczny nie pojawią się w książce, ale autor opisuje ten sposób myślenia o społeczeństwie, pisząc: „W tym miejscu trzeba zadać sobie pytanie: czy te czynniki produkcji [praca i kapitał – P. B.] spotykają się w próżni? Ekonomia neoklasyczna, a w ślad za nią liberałowie, próbują nas przekonać, że tak właśnie jest” (s. 313). Chociaż, wedle najnowszych badań, kapitalizm zrodził się w północnych Włoszech, Niderlandach i Hanzie w XII-XIV w.[33], to przyszedł do nas ze świata anglosaskiego a wraz z nim popularne tam szablony myślowe. Atomizm społeczny wywodzi się z myśli angielskiego franciszkanina Wilhelma Occkhama., jednego z czołowych reprezentantów nominalizmu, wedle którego istnieją tylko konkretne rzeczy, zaś czas, stosunki, zdarzenia są tylo wytworami ludzkiego umysłu. Konsekwentnie, społeczeństwo ma być wyłącznie zbiorem jednostek, bez relacji i struktur. Predestynacja i sylogizm praktyczny, w które wierzyli kalwiniści, prowadzi do wniosku, że bieda jednych i bogactwo innych ujawniają przedwieczny i niezmienny Boski wyrok, zgodnie z którym jednych potępił, a drugich zbawił. Niepodobna pogodzić tego przeświadczenia z treścią Ewangelii, w której czytamy: „Błogosławieni wy, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże” (Mk 6,20). Darwizm społeczny jest jego zlaicyzowaną wersją, którym w miejsce Boga zajmuje natura[34]. Red. Woś słusznie przywołuje brytyjskiego antropologa kulturowego Davida Graebera, „który dowodzi, że klasy lepiej sytuowane są po prostu... pod pewnymi względami gorsze: mniej empatyczne (co podpiera badaniami) i niegotowe, by dostrzec cokolwiek poza swoim własnym interesem” (s. 218). Czy nie ma to jednak jakiegoś podłoża osobowościowego? Czy biznes (tak jak polityka) nie przyciąga więcej ludzi cierpiących na psychopatię, która tak się właśnie przejawia? Autor recenzowanej książki nie odpowiada na te pytania. Autor recenzowanej publikacji dowodzi m. in. na podstawie dziejów rodzin w różnych krajach i badań ekonomisty i psychologa społecznego Herberta Simona, że majątek i pozycję społeczną, majątek i pozycję społeczną jednostki rzadko osiągają własną pracą, ale dziedziczą po rodzicach, jak również zależy ona od miejsca ich urodzenia, stanu zdrowia, ukończonych przez nie szkół, podziału ról w rodzinie, w której się wychowały, czy fazy cyklu koniunkturalnego, w której weszły na rynek pracy (s. 20-25, 157, 256). Podważa w ten sposób mit self-made mana, propagowany przez neoliberałów.
Po ósme, dowodzi, że pozycja przetargowa pracownika jest na ogół gorsza niż pracodawcy, gdyż „praca i umiejętności większości z nas są łatwe do zastąpienia” (s. 166) i z powodu dysproporcji majątkowych między nimi. Wyprowadzą stąd wniosek, iż „właśnie pracownik jest więc tym mitycznym i wychwalanym przez liberałów przedsiębiorcą ryzykantem, który każdego dnia rzuca na szalę swój los” (s. 170). Dodałbym, że w niedouczonym, w świetle przytaczanych już przeze mnie danych, społeczeństwie polskim występuje także duża asymetria informacyjna między pracodawcą a pracobiorcą. Z badań Biblioteki Narodowej wynika, iż w 2016 r. zaledwie 46% Polaków przeczytało jakikolwiek tekst dłuższy niż 3 strony (sic!), najwięcej książek czyta się w rodzinach kierowników i specjalistów, zaś najmniej – robotników, co każe wątpić, by tą przepaść dało się szybko zasypać[35].
Po dziewiąte, autor słusznie zwraca uwagę na zjawisko, które nazywa „głodem czasu”, bądź „czasobiedą”, które dotyka zarówno biednych, jak i bogatych, polegające na zwiększeniu ilości ludzi z nienormowanym czasem pracy, daleko przekraczającym 8 godzin, skutkującym m.in. problemami psychicznymi (nie rozwija jednak tego wątku), zanikiem aktywności charytatywnej i politycznej (s. 296-302).
Po dziesiąte, red. Woś pokazuje, na przykładzie spółek akcyjnych i spółdzielni, związki między strukturą organizacyjną przedsiębiorstwa a zarobkami jego pracowników (s. 44-47, 151, 350-353).
Po jedenaste, dziennikarz „Polityki” słusznie twierdzi, że „podatki pośrednie (VAT) [są – P. B.] ze swej natury regresywne, bo płacone w równym stopniu przez biedaków i biednych” (s. 312). Dodam, że zgodnie z prawem Engla, im uboższe gospodarstwo domowe, tym więcej wydaje na żywność, więc podwyżki jej cen (także wywołane zwiększeniem stawki VAT) szczególnie mocno uderzają w biednych[36]. Te fakty mają związek z głównym tematem recenzowanej książki, ponieważ wpływają na realną wartość płac.
Po dwunaste, dobrze, że autor jako przyczynę niskich emerytur słusznie zauważa, prócz ujemnego przyrostu naturalnego, kurczącą się bazę ubezpieczeniową (ze względu na prekaryzację) i przywileje emerytalne (s. 244-250).
Po trzynaste, red. Woś słusznie widzi pęknięcie społeczeństwa polskiego na zwolenników i przeciwników PiS jako efekt konfliktu między biednymi i bogatymi (s. 112-114, 250-253, 257). Znajdowało to swój wyraz m.in. w straszeniu przez tą partię w czasie kampanii wyborczej w 2005 r. „Polską liberalną”, którą miało zbudować PO, przeciwstawioną „Polsce socjalnej”. Jednak nakładają się nań inne podziały społeczne i kulturowe. Najwyższy wskaźnik praktyk religijnych występował w l. 2004-2014 na obszarze dawnego zaboru austriackiego (diecezje bielsko-żywiecka, krakowska, tarnowska, rzeszowska, przemyska), rządzonego przed 1918 r. przez „arcykatolickich” Habsburgów[37]. Jednocześnie jego mieszkańcy głosowali wtedy w II turze wyborów prezydenckich na kandydatów PiS[38]. Zresztą ta partia już od dłuższego czasu wykorzystuje – zresztą dosyć skutecznie - Radio Maryja i Telewizję Trwam do pozyskiwania poparcia praktykujących rzymskich katolików. Jak pokazują badania CBOS (niestety, ich wyniki opubliowano po ukazaniu się recenzowanej książki), zaledwie 12 % elektoratu PiS w 2015 r. oceniało swą sytuację materialną jako złą![39]. Tymczasem jego wyraźną większość stanowiły osoby z podstawowym i zasadniczym zawodowym wykształceniem (52%), żyjący na wsi i w miastach poniżej 20 tys. mieszkańców (72%) i praktykujący przynajmniej raz w tygodniu (70%)[40].
Po czternaste, struktura książki jest klarowna. Orientację w treści ułatwiają streszczenia rozdziałów zamieszczone w Spisie treści i wyodrębnienie w nich krótkich podrozdziałów.
Po piętnaste, autor podjął trafną decyzję o zaopatrzeniu publikacji w aparat naukowy w postaci przypisów, w tym odnoszących się do materiałów dostępnych w Internecie, co pozwala szybko sprawdzić informacje w niej zawarte. Wskutek tego, jak i licznych odniesień do badań historyków, ekonomistów, politologów czy antropologów kultury, powstała książka mająca znamiona opracowania naukowego, chociaż neopozytywiści odmówią jej zapewne tego miana ze względu na obecne w niej wartościowania.
Podsumowując, po przeczytaniu tej książki przestałem wierzyć w neoliberalne recepty na ograniczenie bezrobocia, wzrost płac i poprawę warunków pracy. Żegnajcie Balcerowiczu i Korwinie! Różnica między moimi i red. Wosia poglądami na politykę gospodarczą sprowadza się w zasadzie do wyznaczania różnych celów interwencji państwowej – dla niego są to maksymalne (chociaż nie zupełne!, s. 10) zrównanie dochodów obywateli (s. 257), dla mnie – wykorzystanie marnotrawionych przez sektor prywatny zasobów wiedzy, umiejętności i pracy oraz powiązanie z nimi stratyfikacji społecznej. Innymi słowy, trzeba wreszcie doprowadzić do tego, że posiadanie wysokiego kapitału społecznego i intelektualnego przełoży się na wysoki kapitał finansowy. Większą też wagę, niż red. Woś przywiązuję do czynników kulturowych i psychicznych w gospodarowaniu, jak również w polityce.

Przypisy
  1. E. Lipiński, Pytania, problemy wątpliwości. Z warsztatu ekonomisty, Warszawa 1981, s. 645; A. Albert [W. Roszkowski], Najnowsza historia polityczna Polski 1918-1980, Londyn 1991, s. 1004, 1016.
  2. Podstawy nauk politycznych. Podręcznik dla szkół wyższych. Wydanie III, red. A. Bodnar, S. Czajka, S. Macheta, K. Opałek, K. Podoski, Warszawa 1979, s. 401.
  3. Zob. J. Zawadzki, fetyszyzm towarowy, w: Mała encyklopedia ekonomiczna. Wydanie II zmienione, Warszawa 1974, s. 208.
  4. Ibidem, s. 402.
  5. Zob. A. Albert, s. 1013-1014.
  6. E. Lipiński, op. cit., s. 648.
  7. Ibidem, s. 653.
  8. Zob. W. Roszkowski, Najnowsza historia Polski 1980-2002, Warszawa 2004, s. 243.
  9. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Departament Rynku Pracy, Zawody deficytowe i nadwyżkowe w II półroczu 2010 r., Warszawa 2011, s. 12, dostępny w Internecie: http://psz.praca.gov.pl/documents/10828/182434/ 111128_zawody_deficytowe_i_nadwyzkowe_w_ii_polroczu_2010_roku%20%282%29.pdf [dostęp: 12.03.2018].
  10. Zob. ibidem, s. 18.
  11. Zob. J. Filipkowski, postmodernizm, w: Encyklopedia katolicka, Lublin 1973-2014, t.16, kol. 73-75.
  12. R. Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX wieku, Komorów, s. a., s. 438.
  13. Ibidem, s. 410.
  14. A. Giddens, Nowoczesności tożsamość, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006, s. 13.
  15. Zob. J. Bocheński, Sto zabobonów, PHILED, Kraków [1994], s. 41-42, 63. Jednak m. in. austriacka socjaldemokracja (austromarksiści) i ordoliberałowie zarzuciły ekonomizm.
  16. Zob. T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, tłum. Janina Frentzel-Zagórska, Warszawa 1971, 1998, 2008.
  17. Zob. E. Lipiński, Fetysze postępu, w: idem, op. cit ., s. 430-438; idem Zamiast wstępu, w: ibidem, s. 25-37.
  18. Zob. Zob. Biblioteka Narodowa, Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 r., Warszawa 2017, dostępne w Internecie: http://www.bn.org.pl/download/document/1492689764.pdf (dostęp: 14.03.2018).
  19. B. Łoza, Ludzie nie zabijają się już z miłości, rozmawia W. Staszewski „Newsweek”, wyd. specjalne, nr 1/2015, s. 8.
  20. Zob. Ustawa z dnia 23 stycznia 2003 r. o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia, Dz.U. z 2003 r., nr 45, poz. 391, z późn. zm., art. 9; Ustawa z dnia z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, Dz. U. z 2017, poz. 1065 z późn. zm., art. 2, pkt 2 i 11.
  21. „1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia. 2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa”.
  22. Zob. W. Czapliński, A. Galos, W. Korta, Historia Niemiec, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990, s. 679-680.
  23. Zob. CBOS, Komunikat z badań nr 5/2016. O wyjazdach zagranicznych i znajomości języków obcych, s. 13, dostępny w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/raporty.php [dostęp: 12.03.2018].
  24. Zob. A. Świętochowski, op. cit., s. 115.
  25. Zob. Teofil Lijewski, Austria, PWN, Warszawa 1987, s. 160-161. Stało się to jednak kosztem pojawienia się deficytu budżetowego, wzrostu inflacji i zadłużenia zagranicznego.
  26. Zob. D. Wojnarski, Powszechna historia gospodarcza, POLTEXT, Warszawa 2004, s. 394.
  27. Zamieszczony na płycie CD pt. Emocjonalny terror z 2002 r. Fragment tekstu: „Kasa, kasa, kasa, kasa, kasa, kasa, kasa./ Jedni zaciskają, drudzy popuszczają pasa,/Bo za kasę możesz mieć nawet zbawienie/I miłośc na telefoniczne zamówienie”.
  28. Zob. Ustawa z dnia z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, op. cit., art. 72 ust. 1 pkt 1. Płaca minimalna wynosiła w 2017 r. roku, kiedy ukończono recenzowaną książkę, 2000 zł brutto, natomiast stypendium stażowe 120% zasiłku dla bezrobotnych, czyli 997 zł 40 gr brutto. Zob. BIP - Powiatowy Urząd Pracy w Policach. Świadczenia wypłacane przez Powiatowy Urząd Pracy (stan na dzień 01.01.2017 r.): http://bip.pup.policki.pl/strony/menu/26.dhtml [dostęp: 13.03.2018]. Autor wspomina tylko o planowanych przez rząd PO-PSL obowiązkowych stażach dla studentów (s. 234).
  29. Zob. P. Szumlewicz, Czas na likwidację darmowych staży, „Tygodnik Faktycznie”, nr 23/2017 (49), s. 5.
  30. Zob. Rocznik statystyczny pracy 2012, red. J. Witkowski, H. Dmochowska et al., Warszawa 2012, s. 171.
  31. Zob. D. Duszczenko, Robota dla wszystkich, „Tygodnik Faktycznie”, nr 39/2017 (65), s. 6.
  32. Zob. INFORMACJA O FUNKCJONOWANIU CENTRÓW I KLUBÓW INTEGRACJI SPOŁECZNEJ W OKRESIE 2012 - 2013 (art.18c ustawy z dnia 13 czerwca 2003 r. o zatrudnieniu socjalnym), Warszawa 2014, s. 52-64, 99-100, dostępne w Internecie: https://www.mpips.gov.pl/download/gfx/mpips/defaultopisy/9549/1/1/CIS%20KIS%20RAPORT%202014.pdf (dostęp: 16.03.2017).
  33. Zob. N. Rosenberg, L.E. Birdzell, Jr., Historia kapitalizmu, Kraków 1994, . 95-97, 193.
  34. Słusznie na to zwrócił uwagę E. Lipiński. Zob. idem, op. cit., s. 565.
  35. Zob. Biblioteka Narodowa, op. cit., s. 9, 30-32, dostępne w Internecie: http://www.bn.org.pl/download/document/ 1492689764.pdf (dostęp: 14.03.2018).
  36. Zob. Egon Vielrose, Engla prawo, w: Mała encyklopedia ekonomiczna, op. cit., s. 199.
  37. Zob. 1050 lat chrześcijaństwa w Polsce, Paweł Ciecieląg, dr Bożena Łazowska,dr Piotr Łysoń, ks. dr Wojciech Sadłoń SAC (red.), Wrszawa 2016, s. 224, dostępne w Internecie: http://www.iskk.pl/badania/religijnosc/239-1050-lat-chrzecijastwa (dostęp: 16.03.2016).
  38. Zob. Wybory Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej 23 października 2005 r. Wyniki głosowania, dostępne w Internecie: http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/ W/index.htm (dostęp: 16.03.2017); Wybory Prezydenta Rzaczpospolitej Polskiej, ponowne głsowanie w dniu 4 licpa 2010 r., dostępne w Internecie: http://www.prezydent2010. pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm (dostęp: 16.03.2017).
  39. Zob. Krzysztof Pankowski, CBOS. Komunikat z badań. Nr 130/2017. Elektoraty PO i PiS w ostatnich dwunastu latach, s. 4, dostępne w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/raporty.php (dostęp: 17.03.2017).
  40. Zob. Wybory Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej 23 października 2005 r. Wyniki głosowania, dostępne w Internecie: http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/ W/index.htm (dostęp: 16.03.2017); Wybory Prezydenta Rzaczpospolitej Polskiej, ponowne głsowanie w dniu 4 licpa 2010 r., dostępne w Internecie: http://www.prezydent2010. pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm (dostęp: 16.03.2017).
  41. Zob. Krzysztof Pankowski, CBOS. Komunikat z badań. Nr 130/2017. Elektoraty PO i PiS w ostatnich dwunastu latach, s. 4, dostępny w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/ raporty.php (dostęp: 17.03.2017).
  42. Ibidem, s. 3-5.

Nota


Niniejszy tekst miał się ukazać w jednym z polskich czasopism naukowych. Z litości przemilczę jego tytuł, podam tylko, że jego redaktor naczelny pracuje na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mimo, iż minął rok od przesłania go tam, co zostało potwierdzone w otrzymanej przeze mnie wiadomości elektronicznej, dotyczy on książki na temat bieżących wydarzeń i procesów politycznych i gospodarczych, zaś procedura recenzji wewnątrzredakcyjnej miała trwać do 8 tygodni, nie został on dotąd ani poddany recenzji zewnętrznej, ani odrzucony. Straciwszy nadzieję na jego publikację, zważywszy na zbliżające się wybory i doniosłość zagadnień w nim poruszonym, zdecydowałem się zamieścić go na moim blogu.