Jako że ja i moi koledzy z różnych szkół, które ukończyłem,
doświadczamy chronicznego bezrobocia, kilka lat temu mocniej
zainteresowałem się tematyką gospodarczą. Zacząłem czytać
artykuły i książki autorów reprezentujących inne orientacje, niż
neoliberalna, ku której się dotąd skłaniałem, a która przestała
wyjaśniać mi rzeczywistość, w której żyję. Tak
zainteresowałem się twórczością p. red. Rafała Wosia,
dziennikarza tygodnika „Polityka”, a uprzednio „Dziennika.
Gazety Prawnej”, laureata Polsko Niemieckiej Nagrody
Dziennikarskiej, Nagrody im. Fiskusa i Grand Press Economy,
deklarującego się jako socjaldemokrata.
Recenzowana publikacja składa się ze Spisu treści, Wstępu,
6 rozdziałów (Co się stało z naszą pracą? ŚWIAT, Co
się stało z naszą pracą? POLSKA, Co się dzieje z naszą
pracą? ŚWIAT, Co się dzieje z naszą pracą? ŚWIAT, Co
się stanie z naszą pracą? ŚWIAT, Co się stanie z naszą
pracą? POLSKA), Podziękowań i Przypisów.
Chociaż zgadzam się z tezą postawioną przez autora w jej tytule,
przynajmniej w odniesieniu do Polski w latach 1990-2017, zawiera ona,
niestety, pewne błędy i braki.
Po pierwsze, nie jest prawdą, iż „w Polsce nikt jak dotąd nie
napisał podręcznika podobnego do Ludowej historii Stanów
Zjednoczonych Howarda Zinna. […] Zamiast historii pisanej
bitwami i pałacowymi intrygami wielkich przywódców Zinn
zdecydował się na opowieść o losach słabych” (s. 53). Atoli w
całości, bądź części o dziejach klas „niższych” polskiego
społeczeństwa traktują Historia chłopów polskich
Aleksandra Świętochowskiego (Poznań 1936) czy Historia Polski
1914-1939 prof. Henryka Zielińskiego (Wrocław 1981).
Po wtóre, nie zgadzam się z autorem, że „piętą achillesową
PRL-u była raczej słabość polityczna, a konkretnie fakt, że
jedynowładztwo PZPR-u nigdy nie zdołało się wobec większości
własnych obywateli solidnie wylegitymizować”. Sądzę, iż
czynnikom politycznym i gospodarczym należy przyznać jednakową
wagę przy wyjaśnianiu przyczyn upadku „realnego socjalizmu” w
Polsce. Przez większość okresu istnienia PRL jej mieszkańcy
zmagali się niedoborem wielu towarów. Np. na telefon i mieszkanie
czekało się 10-12 lat, zaś w 1976 r., 31 lat po zakończeniu
działań wojennych, zaczęto racjonować cukier[1]. Nawet partyjny
ekonomista i politolog, prof. Artur Bodnar, odnotował w l.
1965-1970 „zbyt ograniczony rozwój gałęzi przemysłu
konsumpcyjnego, a w szczególności asortymentów poszukiwanych na
rynku, co obniżało realną wartość zarobków i osłabiało bodźce
materialnego zainteresowania do wydajnej pracy”[2] oraz przyznał,
że w 1976 r. wystąpiły różne napięcia i trudności spowodowane
skutkami mniej urodzajnych lat 1974-1975 w rolnictwie, wysokim
poziomem inwestycji, wysoką siłą nabywczą ludności przy
jednoczesnym braku na rynku konsumpcyjnym szeregu towarów i usług
oraz trudnościami w handlu zagranicznym”[3]. Jednocześnie, mimo
potwierdzenia przez oficjalne statyki wyższej wydajności
indywidualnych gospodarstw rolnych, niż PGR-ów, gminnych
spółdzielni i kółek rolniczych, dążono do „uspołecznienia”,
bądź upaństwowienia ziemi, m. in. w zamian za renty i emerytury
wypłacane chłopom[4]. Nie bez wpływu na chroniczny deficyt dóbr w
Polsce „ludowej” wpływało zjawisko nomenklatury, czyli
mianowania dyrektorów przedsiębiorstw i zjednoczeń wedle klucza
partyjnego. „Istnieje w dużej mierze ujemna selekcja kadry
kierowniczej, dobieranej z punktu widzenia przynależności partyjnej
i stopnia gwarancji, iż dany człowiek będzie całkowicie posłuszny
- pisał polski ekonomista, współzałożyciel KOR, prof. Edward
Lipiński. Zamiast selekcji kierującej się wyborem najlepszych
(talent organizacyjny, kierowniczy stał się dziś siłą wytwórczą
nie mniej ważną, niż maszyny) systematycznie wybiera się
miernoty; w rezultacie dało to zanik inicjatywy”[5]. Wynikało to
z konstytucyjnych zasad przewodniej roli PZPR (art. 3, pkt 1) i
centralnego planowania gospodarczego (art. 11, pkt 2 i 24, pkt 2).
Jak wspominał cytowany już wyżej prof. Lipiński, „arbitralność
decyzji stała się konstytutywną niejako cechą naszego planowania,
dlatego nasz plan odbija raczej ambicje wielkich grup nacisku lub
odpowiednio potężnych sekretarzy wojewódzkich, a nie jest oparty
na naukowych badaniach i przemyślanych koncepcjach rozwojowych”[6].
Oczywiście, dyktatura PZPR upadła także z powodów politycznych,
jak serwilizm wobec Moskwy czy, szczególnie irytujące inteligencję,
łamanie prawa, nawet stanowionego przez samych komunistów (np.
zamordowanie przez SB Stanisława Pyjasa czy ks. Jerzego Popiełuszki,
cenzura prewencyjna).
Po trzecie, nie zgadzam się, iż „znaczenie straciły (lub
zupełnie znikały) związki zawodowe oraz rady zakładowe. Nie
chodzi o to, że one był w czasach PRL-u szczególnie lubiane czy
niesamowicie skuteczne. Ale przynajmniej istniały i w razie czego było się
do kogo odwołać, skanalizować gniew” (s. 181). Ze względu na
wyżej podane prawno-polityczne uwarunkowania były one organizacjami
fasadowymi. Moja matka, emerytowana szefowa kadr w jednej z
legnickich fabryk, wspomina, że robotnicy niezadowoleni z wysokości
płacy, warunków pracy, bądź sprzeciwiający się swemu
zwolnieniu, zwykle szli na skargę bezpośrednio do Komitetu
Miejskiego PZPR. Wolne Związki Zawodowe działały w podziemiu, zaś
Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” został
przecież po nieco ponad roku od jego zarejestrowania
zdelegalizowany.
Po czwarte, autor niewiele uwagi poświęca wpływowi edukacji na
sytuację na polskim rynku pracy. „Ale gospodarka kapitalistyczna,
w ramach której funkcjonujemy - powiada - daje spawaczowi dużo
mniejsze szanse niż politologowi” (s. 226). I podaje dowód: „W
efekcie stawka godzinowa posiadacza dyplomu wyższej uczelni
przewyższa zarobki robotnika o 98 procent. I ta różnica rośnie,
bo na początku lat 80. było to tylko 64 procent” (s. 225). Jednak
edukacja to nie tylko sprawdziany, egzaminy, świadectwa i dyplomy,
ale również rzeczywiste jej efekty, w postaci wiedzy i
umiejętności. Np. z badań CBOS, przeprowadzonych w grudniu 2015 r.
(11 lat po wejściu naszego państwa w skład Unii Europejskiej!),
wynika, że 47% respondentów nie zna żadnego języka obcego[7] Inne
badania, przeprowadzane na przełomie tysiącleci, wykazały, iż
tylko 32% Polaków rozumiało treść pisanych zarządzeń, zaś
zaledwie 13% potrafiło wypełnić zeznanie podatkowe[8]. Oczywiście,
utrudniało i utrudnia to naszym obywatelom znalezienie pracy czy
dochodzenie swoich praw pracowniczych. Stanowi też poważną
przeszkodę w postulowanej przez autora budowie samorządu
pracowniczego, dialogu społecznym (niezbyt szczęśliwa, tak jak
niegdyś „demokracja ludowa”, chociaż popularna nazwa przetargów
między przedstawicielami związków zawodowych i organizacyj
pracodawców, których wyniki poręcza administracja publiczna) czy
zwiększaniu stopnia uzwiązkowienia kadr i rozwoju spółdzielczości
(s. 36, 74, 75, 195, 314-318, 336-364). Zgadzam się z autorem, że
trzeba włączyć pracowników w zarządzanie przedsiębiorstwami,
ażeby nie służyły tylko dobru swych kierownictw, ale to wymaga
osiągnięcia przyzwoitego poziomu wiedzy (moim zdaniem, przynajmniej
matury)! Żadna międzynarodowa korporacja nie zatrudni dziś jako
pracownika umysłowego osoby bez biegłej znajomości przynajmniej
języka angielskiego, zaś osoba, która nie pojmuje pisemnych
zarządzeń czy deklaracji podatkowej, tym bardziej nie zrozumie np.
przepisów zawartych w Kodeksie pracy, postanowień umowy, którą ma
podpisać, regulaminu pracy czy ogłoszenia o wakacie. W raporcie
Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej z 2011 r., dotyczącym II
półrocza 2010 r. (tego samego, w którym ukończyłem studia
magisterskie) stwierdzono, że „podobnie wg stanu w końcu 2010
roku największy udział w ogólnej liczbie wolnych miejsc pracy
przypadał na zawody zaliczane do grupy wielkiej pracowników usług
i sprzedawców (24,1% ogólnej liczby ofert) oraz robotników
przemysłowych i rzemieślników (21,6% ogółu), ale również
te grupy charakteryzowały się największym udziałem w ogólnej
liczbie bezrobotnych wg stanu w końcu omawianego okresu. Świadczyć
to może o niedopasowaniu zapotrzebowania zgłaszanego przez
pracodawców do kwalifikacji posiadanych przez bezrobotnych w tych
grupach”[9]. Oczywiście, nie jest to wina tylko polskich
bezrobotnych, ale także nauczycieli, jak również polityków i
urzędników, ustalających obowiązujące błędne programy i
standardy kształcenia. Np. studia politologiczne, które ukończyłem
na Uniwersytecie Wrocławskim w 2010 r., nie dawały umiejętności
prowadzenia badań naukowych - ani archiwalnych, ani terenowych
(przedmiot metodyka badań politologicznych dodano w 2008 r.
na żądanie Państwowej Komisji Akredytacyjnej), znajomości języków
(tylko absolwenci specjalności międzynarodowe stosunki polityczne mieli dodatkowy lektorat języka angielskiego przez 1-semestr,
gdy tymczasem studenci filozofii i stosunków międzynarodowych
uczęszczali na lektoraty czy translatoria przez kilka semestrów)
czy obowiązującego prawa (np. brak zajęć z prawa autorskiego,
mimo zatrudniania eksperta z tego zakresu, prawo pracy jako opcja,
nawet na specjalności administracja publiczna). Mankamenty te
starano się usunąć w następnych latach, niemniej intelektualnie
okaleczono kilka roczników młodzieży. Rozmowy z naukowcami i
studentami, przeglądanie programów studiów politologicznych na
innych uczelniach polskich czy w końcu przeczytanie książka prof.
Ryszarda Skarzyńskiego pt. Podstawowy dylemat politologii: nauka
czy potoczna wiedza o społeczeństwie (Białystok 2012)
przekonały mnie, że kształcenie w ramach tego kierunku wygląda
źle również w całej Polsce. Nic dziwnego, że zgodnie z danymi
GUS w II półroczu 2010 r. zawód „politolog” znalazł się na
6. miejscu na liście 30 z największą nadwyżką podaży na popytem
(napływ 4643 bezrobotnych na 12 ofert pracy)[10].
Po piąte, mam wrażenie, że autor w ogóle nie docenia wpływu
czynników kulturowych na kształt i funkcjonowanie systemu
gospodarczego. Np. wypadałoby zbadać, czy panujący we
współczesnej kulturze zachodniej i przenikający do kultury
polskiej relatywizm moralny i poznawczy - popularnie określany
mianem postmodernizmu[11] - przełożył się na unikanie przez
pracodawców zawierania umów o pracę na czas nieokreślony, czy w
ogóle (w niektórych sektorach, np. ubezpieczeniowym czy medialnym w
Polsce) umów o pracę (tzw. prekaryzacja). „Jak pokazuje historia
filozofii, mobilizm [z łac. mobilis – „ruchomy” P. B.]
jest cechą mentalności, która stawanie się przedkłada nad
bycie, dynamizm nad statyczność, a działanie nad cel –
twierdził szwajcarski filozof, filolog klasyczny i teolog
rzymskokatolicki, prof. Romano Amerio. A taka jest właśnie
mentalność współczesna”[12]. Wiązał się on, jego zdaniem, z
pyrronizmem (od imienia starożytnego greckiego myśliciela-sceptyka,
Pyrrona), podważający „samą zasadę jakiejkolwiek pewności: w
możliwość ustalenia czegoś, co da się traktować jako
pewne”[13]. „Indywidualne poczucie bezsensu – pisze brytyjski
socjolog, Anthony Giddens - poczucie, że życie nie ma do
zaoferowania nic godnego uwagi – staje się warunkach później
nowoczesności fundamentalnym problemem psychicznym. To zjawisko
należy rozumieć w kategoriach wypierania pojawiających się
wątpliwości moralnych, którym odmawia się odpowiedzi”[14].
Przyczyn tego należy szukać poza gospodarką: w rozczarowaniu wielu
ludzi „wielkimi narracjami” (religijnymi, politycznymi,
filozoficznymi), rozpadem jedności ideowej zachodniej Europy w
wyniku Reformacji i Oświecenia, stycznością Europejczyków z
innymi kulturami w wyniku kolonizacji, czy rozwojem środków
masowego przekazu, zalewających – zwłaszcza telewizja i Internet
- odbiorców potężnymi ilościami informacji. Ludzie zarażeni
relatywizmem, czy, jak woli prof. Amerio – mobilizmem i pyrronizmem
– nie dążą już do budowy stałego i spójnego systemu wartości.
Pracodawcy i pracownicy nie potrafią tedy sformułować stałych i
spójnych oczekiwań wobec siebie nawzajem oraz nawiązać trwałej
relacji ze sobą. Oczywiście, nie twierdzę, że taka sytuacja nie
wynika również z motywacji ekonomicznych, np. ograniczania wydatków
przedsiębiorstw, czy reakcji na kryzysy. Warto jednak wyjść poza
perspektywę ekonomistyczną, ciągle jeszcze przyjmowaną przez
wielu ekonomistów – zarówno marksistowskich, jak i
neoliberalnych[15] – i spojrzeć na gospodarkę na szerszym tle –
także osobowościowym i kulturowym - tak jak to uczynili m. in. Max
Weber, Thorstein Veblen[16] czy cytowany wyżej Edward Lipiński[17].
Np. Veblen opisuje na historycznych przykładach ostentacyjną
konsumpcję wśród bogatych („klasy próżniaczej”), co podważa
twierdzenie Laffera o przeznaczeniu przez nich korzyści z obniżenia
podatków na inwestycje. Wyjście poza ekonomizm pozwala nam wyjaśnić
np. spadek (atoli nierównomierny) czytelnictwa (również e-booków
i audiobooków) w Polsce w l. 2012-2016 we wszystkich klasach naszego
społeczeństwa[18]. Zadaje on kłam twierdzeniu red. Wosia: „Nic
tak nie przyciąga kapitału jak właśnie kapitał, nieważne, czy
mówimy o kapitale finansowym, społecznym czy intelektualnym” (s.
215).
Po szóste, mam wrażenie, że autor zbyt mało uwagi poświęca
psychicznym skutkom i przyczynom patologii na współczesnym polskim
rynku pracy. „Upodabniamy się teraz najbardziej bardziej do
społeczeństwa Korei Południowej – mówi polski psychiatra, prof.
Bartosz Łoza. Staliśmy się masą ludzką, cierpiącą, bo
cierpienie jest zawsze prawdziwe, ale ani romantyczną, ani
pozytywistyczną, tylko zapracowana. Wszystkie te kraje przyjęły
różnego rodzaju, ale zawsze eksploatacyjny wzorzec pracy i w
rezultacie narasta w nich fala cywilizacyjnych zaburzeń
psychicznych”[19]. Oczywiście, wskutek chorób umysłowych coraz
więcej ludzi staje się niezdolna do pracy (dotychczasowej albo
jakiejkolwiek), bądź popełnia samobójstwa. Autor zdaje się tą
lukę w swoich wywodach zauważać, skoro pisze, np., iż „z badań
przeprowadzonych pod kierunkiem Easterlina w 2010 r. wynika, że
Chińczycy są tam (średnio) mniej zadowoleni z życia niż dwie
dekady temu”, (s. 292) oraz, że nie tylko wysokość PKB, ale
standard życia, losy rodziny, zdrowie i praca decydują o
subiektywnym poczuciu szczęścia (s. 293). Warto by jednak podać
tutaj wyniki badań polskiej opinii publicznej.
Po siódme, autor pisze o trudnym życiu polskich bezrobotnych (s.
192), ale nie zauważa takich absurdów prawnych i
niesprawiedliwości, jak pozbawienie zatrudnionych wyłącznie na
umowę o dzieło ubezpieczenia zdrowotnego w ramach NFZ i jednoczesny
zakaz rejestrowania się przez nich jako bezrobotni (bez względu na
wysokość osiąganego dochodu)[20], co narusza art. 68, pkt 1 i 2
Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej z 2 kwietnia 1997 r.[21], czy
bezpłatne (z punktu widzenia prywatnego biznesu), bądź płatne
poniżej płacy minimalnej (z perspektywy administracji publicznej)
staże zawodowe, finansowane przez PUP[22] które doczekały się już
krytyki w polskiej prasie[23].
Po ósme, nie zgadzam się z proponowanymi przez autora gwarantowanym
dochodem podstawowym (s. 302-306). Jeśli wynosiłby około 1000 zł
miesięcznie, pociągnąłby za sobą wydatki budżetu w wysokości
mniej więcej 450 mld zł, czyli większe niż wpływy do niego w
2017 r.[24]. Jednocześnie dezaktywizowałby dużą, choć trudną do
oszacowania, część obywateli, zmniejszając w ten sposób bazę
składkową i podatkową. Chociaż niewątpliwie wzmocniłoby pozycję
przetargową pracowników w relacjach z pracodawcami czy „skłonność
do ryzyka, a co za tym idzie, do przedsiębiorczości” (s. 304),
nie rozwiązałby, jako świadczenie bezwarunkowe, takich problemów,
jak utrata wiedzy i umiejętności, czy sensu życia przez
bezrobotnych. Jak pokazują doświadczenia niemieckie i amerykańskie,
zwiększaniu zatrudnienia bardziej sprzyjają roboty publiczne (które
zresztą autor, pod nazwą gwarantowanej pracy, popiera, s. 166) i
rozbudowa przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego, bądź należącego
do rządu, bądź realizującego jego zamówienia[25].
Po dziewiąte, zbędny jest, moim zdaniem, podrozdział pt. Kto
zabił Jolantę Brzeską? (s. 210-213), traktujący
o dzisiejszych polskim rynku i polityce mieszkaniowych i
reprywatyzacji, bardzo luźno związany z tytułem recenzowanej
książki.
Po dziesiąte, autor nazywa Kościół rzymskokatolicki „autentyczną
ludową instytucją”. W jakim sensie? Jeśli idzie mu o (formalną)
przynależność do niej większości obywateli PRL, to prawda, jeśli
miał na myśli sposób w jaki się rządzi – to fałsz. Przecież
jej zwierzchnikowi sobór watykański I przyznał pełnię władzy i
nieomylność w sprawach wiary i moralności. Pozostaje też (jako
głowa państwa watykańskiego) ostatnim absolutnym monarchą
(chociaż wybieranym przez wąskie grono kardynałów) w Europie. Lud
nie miał i nie ma tam wiele do powiedzenia.
Po jedenaste, trochę mnie rażą zawierające wulgaryzmy cytaty z
piosenek polskich raperów (KęKę, s. 198, Peja, s. 200).
Oprócz wymienionych wyżej wad, recenzowana książka ma liczne
zalety.
Po pierwsze, dziennikarz „Polityki” słusznie pisze, że w
średniowieczu czy w okresie nowożytnych ludzie pracowali krócej ze
względu na niedziele i liczne święta kościelne (s. 15-19). Nie
powinien jednak zapominać, że zdarzały się wyjątki, jak chłopi
polscy i litewscy, którym szlachta narzuciła swego czasu nawet 16
dni (sic!) pańszczyzny tygodniowo[26].
Po wtóre, słusznie zwraca uwagę, że wielkie innowacje
technologiczne, jak Internet, GPS, czy ekrany dotykowe (ja
wymieniłbym jeszcze komputerowe katalogi biblioteczne, które po raz
pierwszy pojawiły się w Bibliotece Kongresu USA) powstały dzięki
inwestycjom państwowym (s. 283-286).
Po trzecie, odwołując się nie tylko do teoryj prof. Jana Maynarda
Keynesa, Michała Kaleckiego, ale też danych historycznych, dowiódł,
że w ramach wolnego rynku pracy nie jest możliwe osiągnięcie
równowagi między popytem a podażą, czy nawet redukcja bezrobocia
do 3-4% (s. 29-32, 182, 186-190). Dodam, że w ciągu ostatnich 50
lat najmniej aktywnych zawodowo bez pracy pozostawało w Austrii w 1975
r. (2% przy ówczesnej średniej OECD 5,5%)[27] i Japonii (między 2
i 2,8% w l. 80 XX w.)[28]. Jednak w Austrii stanowisko kanclerza
zajmował wtedy socjaldemokrata Bruno Kraisky i istniał duży sektor
publiczny. Rządy japońskie natomiast przez wiele lat po II wojnie
światowej wydatnie ograniczały import.
Po czwarte, trafnie twierdzi, że
w społeczeństwach kapitalistycznych „właściwie jedynym
kryterium życiowego sukcesu jest ilość zakumulowanych przez kogoś
«dóbr zewnętrznych» (określenie filozofa Alasdair MacIntyre'a)”
(s. 256). Zjawisko to opisali nie tylko MacIntyre, ale też m. in.
Marks, nazywając go „fetyszyzmem towarowym”[29] czy polski
zespół Tilt w utworze Co się stało w tym kraju nad Wisłą? (a
przecież Pan Redaktor urozmaicił swoją publikację fragmentami
tekstów polskich zespołów hip-hopowych)[30]. Jednak red. Woś nie
podaje jego przyczyn. Ja wiąże jej m. in. z postmodernizmem.
Po piąte, słusznie zwraca uwagę, że likwidacja miejscy pracy ma
również związek z postępem technologicznym, którego barierą na
razie pozostaje niewynaleziona jeszcze sztuczna inteligencja (s.
261-274).
Po szóste, słusznie zauważa, iż „zachodni świat ma dziś
problem z niedoborem inwestycji” (s. 287), mając na myśli nie
tylko inwestycje w środki trwałe przedsiębiorstw, ale również w
kadry (s. 275). Dodam, że grozi to wypadnięciem z rynku pracy ludzi
nienadążających za postępem technologicznych, zaś w warunkach
polskich, w których 83,2% bezrobotnych nie miało w 2012 r. prawa do
zasiłku[31], PUP-y rzadko organizują szkolenia zawodowe, bądź
finansują je bezrobotnym (wiem to z własnego doświadczenia), zaś
na dzień 13 października 2013 r. istniało zaledwie 112 centrów i
klubów integracji społecznej oferujących taką pomoc (na 2478
gmin), prowadzonych przez gminy, fundacje lub stowarzyszenia
(najwięcej w województwie wielkopolskim - 40)[32], wielu z nich nie
znajdzie już zatrudnienia. Słusznie zresztą twierdzi red. Woś, że
nie ma innowacji, tak w strukturze przedsiębiorstw, jak użytkowanej
technologii bez płacenia za puste przebiegi, a nie wyniki, i bez
wzrostu zatrudnienia (s. 288-292), jednak „według owej
[neoliberalnej – P. B.] ekonomii płaca to przede wszystkim koszt”
(s. 144).
Po siódme, trafnie wskazuje jako przeszkody w zatrudnieniu,
podnoszeniu płac i ukróceniu mobbingu w zakładach pracy negatywne
stereotypy biednych (bezrobotnych, pracowników fizycznych)
wytwarzane przez bogatych, powołując się na badania polskiego
psychologa Michała Bilewicza i Greka, Telemacha Iatridisa (s. 178,
185, 193, 214-220, 255). Zgodnie z nimi są to ludzie leniwi,
roszczeniowi, nieczuli. Wynikały one nie tylko, jak sugeruje autor,
z darwinizmu społecznego (s. 178) czy atomizmu społecznego (s.
313), ale także kalwinizmu. Termin atormizm społeczny nie pojawią
się w książce, ale autor opisuje ten sposób myślenia o
społeczeństwie, pisząc: „W tym miejscu trzeba zadać sobie
pytanie: czy te czynniki produkcji [praca i kapitał – P. B.]
spotykają się w próżni? Ekonomia neoklasyczna, a w ślad za nią
liberałowie, próbują nas przekonać, że tak właśnie jest” (s.
313). Chociaż, wedle najnowszych badań, kapitalizm zrodził się w
północnych Włoszech, Niderlandach i Hanzie w XII-XIV w.[33], to
przyszedł do nas ze świata anglosaskiego a wraz z nim popularne tam
szablony myślowe. Atomizm społeczny wywodzi się z myśli
angielskiego franciszkanina Wilhelma Occkhama., jednego z czołowych
reprezentantów nominalizmu, wedle którego istnieją tylko konkretne
rzeczy, zaś czas, stosunki, zdarzenia są tylo wytworami ludzkiego
umysłu. Konsekwentnie, społeczeństwo ma być wyłącznie zbiorem
jednostek, bez relacji i struktur. Predestynacja i sylogizm
praktyczny, w które wierzyli kalwiniści, prowadzi do wniosku, że
bieda jednych i bogactwo innych ujawniają przedwieczny i niezmienny
Boski wyrok, zgodnie z którym jednych potępił, a drugich zbawił.
Niepodobna pogodzić tego przeświadczenia z treścią Ewangelii, w
której czytamy: „Błogosławieni wy, ubodzy, albowiem do was
należy królestwo Boże” (Mk 6,20). Darwizm społeczny jest jego
zlaicyzowaną wersją, którym w miejsce Boga zajmuje natura[34].
Red. Woś słusznie przywołuje brytyjskiego antropologa kulturowego
Davida Graebera, „który dowodzi, że klasy lepiej sytuowane są po
prostu... pod pewnymi względami gorsze: mniej empatyczne (co
podpiera badaniami) i niegotowe, by dostrzec cokolwiek poza swoim
własnym interesem” (s. 218). Czy nie ma to jednak jakiegoś
podłoża osobowościowego? Czy biznes (tak jak polityka) nie
przyciąga więcej ludzi cierpiących na psychopatię, która tak się
właśnie przejawia? Autor recenzowanej książki nie odpowiada na te
pytania. Autor recenzowanej publikacji dowodzi m. in. na podstawie
dziejów rodzin w różnych krajach i badań ekonomisty i psychologa
społecznego Herberta Simona, że majątek i pozycję społeczną,
majątek i pozycję społeczną jednostki rzadko osiągają własną
pracą, ale dziedziczą po rodzicach, jak również zależy ona od
miejsca ich urodzenia, stanu zdrowia, ukończonych przez nie szkół,
podziału ról w rodzinie, w której się wychowały, czy fazy cyklu
koniunkturalnego, w której weszły na rynek pracy (s. 20-25, 157,
256). Podważa w ten sposób mit self-made mana, propagowany
przez neoliberałów.
Po ósme, dowodzi, że pozycja przetargowa pracownika jest na ogół
gorsza niż pracodawcy, gdyż „praca i umiejętności większości
z nas są łatwe do zastąpienia” (s. 166) i z powodu dysproporcji
majątkowych między nimi. Wyprowadzą stąd wniosek, iż „właśnie
pracownik jest więc tym mitycznym i wychwalanym przez liberałów
przedsiębiorcą ryzykantem, który każdego dnia rzuca na szalę
swój los” (s. 170). Dodałbym, że w niedouczonym, w świetle
przytaczanych już przeze mnie danych, społeczeństwie polskim
występuje także duża asymetria informacyjna między pracodawcą a
pracobiorcą. Z badań Biblioteki Narodowej wynika, iż w 2016 r.
zaledwie 46% Polaków przeczytało jakikolwiek tekst dłuższy niż 3
strony (sic!), najwięcej książek czyta się w rodzinach
kierowników i specjalistów, zaś najmniej – robotników, co każe
wątpić, by tą przepaść dało się szybko zasypać[35].
Po dziewiąte, autor słusznie zwraca uwagę na zjawisko, które
nazywa „głodem czasu”, bądź „czasobiedą”, które dotyka
zarówno biednych, jak i bogatych, polegające na zwiększeniu ilości
ludzi z nienormowanym czasem pracy, daleko przekraczającym 8 godzin,
skutkującym m.in. problemami psychicznymi (nie rozwija jednak tego
wątku), zanikiem aktywności charytatywnej i politycznej (s.
296-302).
Po dziesiąte, red. Woś pokazuje, na przykładzie spółek akcyjnych
i spółdzielni, związki między strukturą organizacyjną
przedsiębiorstwa a zarobkami jego pracowników (s. 44-47, 151,
350-353).
Po jedenaste, dziennikarz „Polityki” słusznie twierdzi, że
„podatki pośrednie (VAT) [są – P. B.] ze swej natury
regresywne, bo płacone w równym stopniu przez biedaków i biednych”
(s. 312). Dodam, że zgodnie z prawem Engla, im uboższe gospodarstwo
domowe, tym więcej wydaje na żywność, więc podwyżki jej cen
(także wywołane zwiększeniem stawki VAT) szczególnie mocno
uderzają w biednych[36]. Te fakty mają związek z głównym
tematem recenzowanej książki, ponieważ wpływają na realną
wartość płac.
Po dwunaste,
dobrze, że autor jako przyczynę niskich emerytur słusznie zauważa,
prócz ujemnego przyrostu naturalnego, kurczącą się bazę
ubezpieczeniową (ze
względu na prekaryzację)
i przywileje emerytalne (s. 244-250).
Po trzynaste,
red. Woś słusznie widzi pęknięcie społeczeństwa polskiego na
zwolenników i przeciwników PiS jako efekt konfliktu między
biednymi i bogatymi (s. 112-114, 250-253, 257). Znajdowało to swój
wyraz m.in. w straszeniu przez tą partię w czasie kampanii
wyborczej w 2005 r. „Polską liberalną”, którą miało zbudować
PO, przeciwstawioną „Polsce socjalnej”. Jednak nakładają się
nań inne podziały społeczne i kulturowe. Najwyższy wskaźnik
praktyk religijnych występował w l. 2004-2014 na obszarze dawnego
zaboru austriackiego (diecezje bielsko-żywiecka, krakowska,
tarnowska, rzeszowska, przemyska), rządzonego przed 1918 r. przez
„arcykatolickich” Habsburgów[37]. Jednocześnie jego mieszkańcy
głosowali wtedy w II turze wyborów prezydenckich na kandydatów
PiS[38]. Zresztą ta partia już od dłuższego czasu wykorzystuje –
zresztą dosyć skutecznie - Radio Maryja i Telewizję Trwam do
pozyskiwania poparcia praktykujących rzymskich katolików. Jak
pokazują badania CBOS (niestety, ich wyniki opubliowano po ukazaniu
się recenzowanej książki), zaledwie 12 % elektoratu PiS w 2015 r.
oceniało swą sytuację materialną jako złą![39]. Tymczasem jego
wyraźną
większość stanowiły osoby z podstawowym i zasadniczym zawodowym
wykształceniem (52%), żyjący na wsi i w miastach poniżej 20 tys.
mieszkańców (72%) i praktykujący przynajmniej raz w tygodniu
(70%)[40].
Po czternaste, struktura książki jest klarowna. Orientację w
treści ułatwiają streszczenia rozdziałów zamieszczone w Spisie
treści i wyodrębnienie w nich krótkich podrozdziałów.
Po piętnaste, autor podjął trafną decyzję o zaopatrzeniu
publikacji w aparat naukowy w postaci przypisów, w tym odnoszących
się do materiałów dostępnych w Internecie, co pozwala szybko
sprawdzić informacje w niej zawarte. Wskutek tego, jak i licznych
odniesień do badań historyków, ekonomistów, politologów czy
antropologów kultury, powstała książka mająca znamiona
opracowania naukowego, chociaż neopozytywiści odmówią jej zapewne
tego miana ze względu na obecne w niej wartościowania.
Podsumowując, po przeczytaniu tej książki przestałem wierzyć w
neoliberalne recepty na ograniczenie bezrobocia, wzrost płac i
poprawę warunków pracy. Żegnajcie Balcerowiczu i Korwinie! Różnica
między moimi i red. Wosia poglądami na politykę gospodarczą
sprowadza się w zasadzie do wyznaczania różnych celów interwencji
państwowej – dla niego są to maksymalne (chociaż nie zupełne!,
s. 10) zrównanie dochodów obywateli (s. 257), dla mnie –
wykorzystanie marnotrawionych przez sektor prywatny zasobów wiedzy,
umiejętności i pracy oraz powiązanie z nimi stratyfikacji
społecznej. Innymi słowy, trzeba wreszcie doprowadzić do tego, że
posiadanie wysokiego kapitału społecznego i intelektualnego
przełoży się na wysoki kapitał finansowy. Większą też wagę,
niż red. Woś przywiązuję do czynników kulturowych i psychicznych
w gospodarowaniu, jak również w polityce.
Przypisy
- E. Lipiński, Pytania, problemy wątpliwości. Z warsztatu ekonomisty, Warszawa 1981, s. 645; A. Albert [W. Roszkowski], Najnowsza historia polityczna Polski 1918-1980, Londyn 1991, s. 1004, 1016.
- Podstawy nauk politycznych. Podręcznik dla szkół wyższych. Wydanie III, red. A. Bodnar, S. Czajka, S. Macheta, K. Opałek, K. Podoski, Warszawa 1979, s. 401.
- Zob. J. Zawadzki, fetyszyzm towarowy, w: Mała encyklopedia ekonomiczna. Wydanie II zmienione, Warszawa 1974, s. 208.
- Ibidem, s. 402.
- Zob. A. Albert, s. 1013-1014.
- E. Lipiński, op. cit., s. 648.
- Ibidem, s. 653.
- Zob. W. Roszkowski, Najnowsza historia Polski 1980-2002, Warszawa 2004, s. 243.
- Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Departament Rynku Pracy, Zawody deficytowe i nadwyżkowe w II półroczu 2010 r., Warszawa 2011, s. 12, dostępny w Internecie: http://psz.praca.gov.pl/documents/10828/182434/ 111128_zawody_deficytowe_i_nadwyzkowe_w_ii_polroczu_2010_roku%20%282%29.pdf [dostęp: 12.03.2018].
- Zob. ibidem, s. 18.
- Zob. J. Filipkowski, postmodernizm, w: Encyklopedia katolicka, Lublin 1973-2014, t.16, kol. 73-75.
- R. Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX wieku, Komorów, s. a., s. 438.
- Ibidem, s. 410.
- A. Giddens, Nowoczesności tożsamość, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006, s. 13.
- Zob. J. Bocheński, Sto zabobonów, PHILED, Kraków [1994], s. 41-42, 63. Jednak m. in. austriacka socjaldemokracja (austromarksiści) i ordoliberałowie zarzuciły ekonomizm.
- Zob. T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, tłum. Janina Frentzel-Zagórska, Warszawa 1971, 1998, 2008.
- Zob. E. Lipiński, Fetysze postępu, w: idem, op. cit ., s. 430-438; idem Zamiast wstępu, w: ibidem, s. 25-37.
- Zob. Zob. Biblioteka Narodowa, Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 r., Warszawa 2017, dostępne w Internecie: http://www.bn.org.pl/download/document/1492689764.pdf (dostęp: 14.03.2018).
- B. Łoza, Ludzie nie zabijają się już z miłości, rozmawia W. Staszewski „Newsweek”, wyd. specjalne, nr 1/2015, s. 8.
- Zob. Ustawa z dnia 23 stycznia 2003 r. o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia, Dz.U. z 2003 r., nr 45, poz. 391, z późn. zm., art. 9; Ustawa z dnia z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, Dz. U. z 2017, poz. 1065 z późn. zm., art. 2, pkt 2 i 11.
- „1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia. 2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa”.
- Zob. W. Czapliński, A. Galos, W. Korta, Historia Niemiec, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990, s. 679-680.
- Zob. CBOS, Komunikat z badań nr 5/2016. O wyjazdach zagranicznych i znajomości języków obcych, s. 13, dostępny w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/raporty.php [dostęp: 12.03.2018].
- Zob. A. Świętochowski, op. cit., s. 115.
- Zob. Teofil Lijewski, Austria, PWN, Warszawa 1987, s. 160-161. Stało się to jednak kosztem pojawienia się deficytu budżetowego, wzrostu inflacji i zadłużenia zagranicznego.
- Zob. D. Wojnarski, Powszechna historia gospodarcza, POLTEXT, Warszawa 2004, s. 394.
- Zamieszczony na płycie CD pt. Emocjonalny terror z 2002 r. Fragment tekstu: „Kasa, kasa, kasa, kasa, kasa, kasa, kasa./ Jedni zaciskają, drudzy popuszczają pasa,/Bo za kasę możesz mieć nawet zbawienie/I miłośc na telefoniczne zamówienie”.
- Zob. Ustawa z dnia z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, op. cit., art. 72 ust. 1 pkt 1. Płaca minimalna wynosiła w 2017 r. roku, kiedy ukończono recenzowaną książkę, 2000 zł brutto, natomiast stypendium stażowe 120% zasiłku dla bezrobotnych, czyli 997 zł 40 gr brutto. Zob. BIP - Powiatowy Urząd Pracy w Policach. Świadczenia wypłacane przez Powiatowy Urząd Pracy (stan na dzień 01.01.2017 r.): http://bip.pup.policki.pl/strony/menu/26.dhtml [dostęp: 13.03.2018]. Autor wspomina tylko o planowanych przez rząd PO-PSL obowiązkowych stażach dla studentów (s. 234).
- Zob. P. Szumlewicz, Czas na likwidację darmowych staży, „Tygodnik Faktycznie”, nr 23/2017 (49), s. 5.
- Zob. Rocznik statystyczny pracy 2012, red. J. Witkowski, H. Dmochowska et al., Warszawa 2012, s. 171.
- Zob. D. Duszczenko, Robota dla wszystkich, „Tygodnik Faktycznie”, nr 39/2017 (65), s. 6.
- Zob. INFORMACJA O FUNKCJONOWANIU CENTRÓW I KLUBÓW INTEGRACJI SPOŁECZNEJ W OKRESIE 2012 - 2013 (art.18c ustawy z dnia 13 czerwca 2003 r. o zatrudnieniu socjalnym), Warszawa 2014, s. 52-64, 99-100, dostępne w Internecie: https://www.mpips.gov.pl/download/gfx/mpips/defaultopisy/9549/1/1/CIS%20KIS%20RAPORT%202014.pdf (dostęp: 16.03.2017).
- Zob. N. Rosenberg, L.E. Birdzell, Jr., Historia kapitalizmu, Kraków 1994, . 95-97, 193.
- Słusznie na to zwrócił uwagę E. Lipiński. Zob. idem, op. cit., s. 565.
- Zob. Biblioteka Narodowa, op. cit., s. 9, 30-32, dostępne w Internecie: http://www.bn.org.pl/download/document/ 1492689764.pdf (dostęp: 14.03.2018).
- Zob. Egon Vielrose, Engla prawo, w: Mała encyklopedia ekonomiczna, op. cit., s. 199.
- Zob. 1050 lat chrześcijaństwa w Polsce, Paweł Ciecieląg, dr Bożena Łazowska,dr Piotr Łysoń, ks. dr Wojciech Sadłoń SAC (red.), Wrszawa 2016, s. 224, dostępne w Internecie: http://www.iskk.pl/badania/religijnosc/239-1050-lat-chrzecijastwa (dostęp: 16.03.2016).
- Zob. Wybory Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej 23 października 2005 r. Wyniki głosowania, dostępne w Internecie: http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/ W/index.htm (dostęp: 16.03.2017); Wybory Prezydenta Rzaczpospolitej Polskiej, ponowne głsowanie w dniu 4 licpa 2010 r., dostępne w Internecie: http://www.prezydent2010. pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm (dostęp: 16.03.2017).
- Zob. Krzysztof Pankowski, CBOS. Komunikat z badań. Nr 130/2017. Elektoraty PO i PiS w ostatnich dwunastu latach, s. 4, dostępne w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/raporty.php (dostęp: 17.03.2017).
- Zob. Wybory Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej 23 października 2005 r. Wyniki głosowania, dostępne w Internecie: http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/ W/index.htm (dostęp: 16.03.2017); Wybory Prezydenta Rzaczpospolitej Polskiej, ponowne głsowanie w dniu 4 licpa 2010 r., dostępne w Internecie: http://www.prezydent2010. pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm (dostęp: 16.03.2017).
- Zob. Krzysztof Pankowski, CBOS. Komunikat z badań. Nr 130/2017. Elektoraty PO i PiS w ostatnich dwunastu latach, s. 4, dostępny w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/ raporty.php (dostęp: 17.03.2017).
- Ibidem, s. 3-5.
Nota
Niniejszy
tekst miał się ukazać w jednym z polskich czasopism naukowych. Z
litości przemilczę jego tytuł, podam tylko, że jego redaktor
naczelny pracuje na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Mimo, iż minął rok od przesłania go tam, co zostało potwierdzone
w otrzymanej przeze mnie wiadomości elektronicznej, dotyczy on
książki na temat bieżących wydarzeń i procesów politycznych i
gospodarczych, zaś procedura recenzji wewnątrzredakcyjnej miała
trwać do 8 tygodni, nie został on dotąd ani poddany recenzji
zewnętrznej, ani odrzucony. Straciwszy nadzieję na jego publikację,
zważywszy na zbliżające się wybory i doniosłość zagadnień w
nim poruszonym, zdecydowałem się zamieścić go na moim blogu.