Sunday, June 3, 2018

Uważajcie na polskich złodziei za granicą!

Polscy przestępcy wymyślili nową metodę rabowania rodaków. Podrzucają na ulicy czy stacji benzynowej zwitek (fałszywych) banknotów o wysokich nominałach zapakowanych w przeźroczysty worek. Następnie jeden z nich zwraca uwagę przechodniów na gotówkę i proponuję jej podział w miejscu rzadko uczęszczanym przez ludzi, np. w bocznej ulicy. Tam ofiara zostaje pobita i okradziona. Szczęśliwie uniknąłem sam obrabowania w ten sposób w Londynie, niedaleko stacji kolejowej i metra im. Królowej Wiktorii (Victoria Station). Mam informacje od innych Polaków o stosowaniu za granicą tej metody kradzieży przez Polactwo.

Humor

"Ś. P. Veli Bek Jedigar, Azerbejdżanin wyznania mahometańskiego, pułkownik dypl. W. P. ur. 31 października 1898, zmarł w Argentynie 31 grudnia 1971. [...] Nabożeństwo żałobne zostanie odprawione w kościele św. Andrzeja Boboli w Londynie w poniedziałek 10 stycznia o 7.30. Z żołnierską czcią żegnają Koło Żołnierzy Armii Krajowej, Ułani Lubelscy" ("Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza", nr 7, 07.01.1972).

Thursday, April 19, 2018

Prawo jazdy

        Sporo się obecnie pisze w sieci na temat egzaminów na prawo jazdy w związku planowanymi zmianami w zasadach jego uzyskiwania. Jako osoba obecnie starająca się o nie mam właściwie dwie uwagi krytyczną do teraźniejszych warunków jego uzyskania i jedno zastrzeżenie do projektowanych.
        Po pierwsze, kurs praktyczny na prawo jazdy powinien zostać wydłużony do 45-60 godzin, w tym jazd po autostradzie albo drodze szybkiego ruchu i ćwiczeń z wychodzenia z poślizgu. Ustawodawca polski nie pojmuje, że jazda po mieście to nie to samo, co jazda po autostradzie.
        Po wtóre, osoby bezrobotne, bądź uzyskujące dochody poniżej określonego prawnie minimum, a nie tylko niepełnosprawne[1], powinny płacić połowę ceny za egzaminy teoretyczny i praktyczny. Wobec aktualnego brzmienia art. 2, 65 ust. 5, 71 ust. 1 oraz znaczenia prawa jazdy na dzisiejszym rynku pracy nie wymaga to uzasadnienia.
         Po trzecie, pomysł, żeby po kilku miesiącach od uzyskania prawa jazdy zaliczać teoretyczny i praktyczny kurs wychodzenia z poślizgu jest kuriozalny. Z taką wiedzą i umiejętnościami kandydat na kierowcę powinien przychodzić na egzamin teoretyczny. Jedyną motywacją tej zmiany jest chyba już nieznająca granic chciwość naszych łże-elit politycznych i urzędniczych, w tym wypadku związanych z Ministerstwem Infrastruktury i Budownictwa (które wydaje przepisy dotyczące szkolenia i egzaminowania kierowców), WORD-ami i Urzędami Marszałkowskimi (którym WORD-y formalnie podlegają). Zresztą w będącej od kilkunastu lat dostawcą taniej siły roboczej dla zachodnich korporacyj Polsce  (m. in. ze względu na wynoszące okresowo nawet 20% bezrobocie) ta pazerność mnie wcale nie dziwi. Tak jak korupcja ujawniona w tym środowisku przez media (np. we Wrocławiu, Katowicach, Tarnobrzegu, Poznaniu, Lublinie)[2]. Efekt tego posunięcia będzie taki, ze nadal tysiące kierowców nie będzie wiedziało jak sobie radzić w takiej sytuacji, zaś wielu uzna, że lepiej poruszać się po drodze bez uprawnień albo zdawać egzamin (bądź "załatwić" sobie prawo jazdy) za granicą.
         W najbliższym czasie spróbuję przekonać do wyżej przedstawionych dezyderatów posłów z mojego okręgu wyborczego.

[1] Zob. Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego we Wrocławiu. Start. Egzaminy. Cennik, http://www.word.wroc.pl/egzaminy/cennik [dostęp: 19.04.2018].
[2] Zob. szerzej: Polska Federacja stowarzyszeń Szkół Kierowców, Korupcja w środowisku OSK i WORD, http://www.pfssk.pl/pl/korupcja-w-srodowisku-osk-i-word [dostęp: 19.04.2018].

Wednesday, April 18, 2018

Moje błędy podczas studiów magisterskich

          Jeszcze w liceum, na godzinie wychowawczej, przebadali nas psychologowie zaproszeni przez naszego wychowawcę. Z testów, jakim mnie poddali wynikało, że powinienem wybrać jakiś humanistyczny kierunek studiów. Już wcześniej to przeczuwałem, gdyż nie znosiłem przedmiotów przyrodniczych i matematyki. Z perspektywy czasu wiem, że jakikolwiek bym nie wybrał w Polsce kierunek humanistyczny, i tak byłbym narażony na długotrwałe bezrobocie. Niedawno prowadzący kurs "Excel dla początkujących" na Zamku legnickim powiedział, że ostatnie roczniki słuchaczy mieszczącego się tam do 2015 r. Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych nie znajdowały zatrudnienia po jego ukończeniu. Jedna zaś z moich koleżanek z Międzywydziałowych Studiów Humanistyczych we Wrocławiu, mgr filologii hiszpańskiej i stosunków międzynarodowych oraz doktor nauk społecznych, przebywająca jakiś czas w Hiszpanii w ramach programu Socrates-Erasmus, pracuje w jednej z wrocławskich szkół językowych... na umowę o dzieło. Raport Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej z 2010 r. zaliczał zaś do 30 zawodów o najwyższym poziomie wskaźnika intensywności nadwyżki nie tylko filozofa czy politologa, ale także m. in. filologa obcojęzycznego, socjologa, technika żywienia i gospodarstwa domowego czy technika transportu kolejowego [1]. Z kolei ta sama instytucja stwierdziła z sprawozdaniu  z 2015 r., że np. 71,21% dietetyków (żywieniowców), 45,79% blacharzy czy 42,47% hydraulików i monterów rurociągów posiadających tytuł zawodowy nie ma pracy [2]. Przez pierwsze 3 lata moich studiów bronić magisterium na Wydziale Prawa Administracji i Ekonomii nam - studentom MISH - nie pozwalano, zaś później tylko dwu czy trzem osobom na roku za zgodą tamtejszego dziekana. Z tego punktu widzenia wybór politologii jako kierunku wiodącego nie był błędem.
            Żałuję zatem tylko kilku posunięć z okresu moich studiów magisterskich. Niżej piszę, co zrobiłbym wtedy - mając tą wiedzę, co dzisiaj - inaczej.
         Po pierwsze: na IV roku studiów spotkałbym się wcześniej z dr Maciejem Ceasarzem, nowym (wówczas) dyrektorem Instytut Politologii ds. studiów dziennych i upewniwszy się, że nie muszę zaliczać wszystkich przedmiotów (tak, jak zresztą jego podopieczna) nie zapisałbym się na wykład i ćwiczenia ze stosunków przemysłowych w Unii Europejskiej - przedmiotu beznadziejnie prowadzonego przez prof. Jacka Srokę i jego doktorantkę. Również od strony merytorycznej pozostawiał on wiele do życzenia. Samo wyodrębnienie "stosunków przemysłowych" ("industrial relations") z całokształtu polityki gospodarczej i to jeszcze w warunkach rosnącej przewagi sektora usług nad sektorem przemysłowym w krajach rozwiniętych (I świata), budzi poważne wątpliwości. Prędzej należałoby mówić i pisać o polityce rynku pracy.  Nie możnaby przy tym pomijać, tak jak uczynił prof. Sroka, korporacjonizmu autorytarnego i faszystowskiego, jako swego czasu niezwykle popularnych w Europie pomysłów na rozwiązanie konfliktu pracownicy-pracodawcy i należałoby w szerzym zakresie ukazać kontekst prawny i makroekonomiczny opisywanych zjawisk.
         Po wtóre: na IV i V roku starałbym się wybierać więcej zajęć  na kierunkach prawo, socjologia i na Wydziale Filologicznym. Żeby tak uczynić, należało zrezygnować w zasadzie z wykładów i ćwiczeń na kierunkach filozofia i historia. Piszę "w zasadzie", bo na filozofii zdawałbym egzamin z etyki, a na historii chodziłbym na zajęcia prowadzone przez prof. Stanisława Rosika, prof. Mateusza Żmudzińskiego i prof. Agatę Tarnas-Tomczyk (wtedy doktorów). Na prawie składałbym egzamin z któregoś z następujących przedmiotów: psychiatria sądowa, penologia, politykа kryminalna w państwach europejskich. Szczególnie wiedza z tego pierwszego przydałaby się, gdyż nie brak wśród polskich łże-elit politycznych i gospodarczych ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Razem ze studentami prawa uczęszczałbym na lektorat języka niemieckiego i doprowadził jego znajomość do poziomu A2 II˚. Na Wydziale Filologicznym wybierałbym lektoraty oraz zajęcia z edytorstwa i tłumaczenia tekstów. Być może wcześniej nauczyłbym się języka greckiego. Na socjologii "polowałbym" przede wszystkim na warsztaty komputerowe i warsztaty badawcze. Niestety, często trzeba wybierać między przyjemnym a przydatnym.
         Po trzecie: na politologii zaliczyłbym prawo pracy z dr Lucyną Szott.  
         Po czwarte: po IV roku, w czasie wakacji podjąłbym pracę zarobkową, bądź zapisał się na jakiś staż czy wolontariat - choćby to miało być sprzątanie podłóg w hospicjum, czy mycie garnków w knajpie. Jednak chętniej zatrudniłbym się w jakiejś korporacji, co na początku kryzysu finansowego (2009 r.) nie byłoby takie proste. W ostateczności, mógłbym już wówczas zacząć wysyłać artykuły do czasopism naukowych i komercyjnych. Praca na wsi, w polu lub w ogrodzie, nie wchodziłaby raczej w grę, gdyż jestem uczulony na pyłki traw. Praktykę zawodową na szczęście miałem już wtedy zaliczoną. Może wcześniej postarałbym się uzyskać prawo jazdy.
        Trudno powiedzieć, na ile by te zabiegi poprawiły moje położenie na rynku pracy. Zapewne z miejsca mógłbym pracować jako ankieter, bankier, urzędnik czy dziennikarz. Trudno, bo Polska to nie jest kraj, gdzie szanuje się ludzką pracę, wiedzę i umiejętności. Raczej dominuje tu przekonanie, że pracownik najemny jest złem koniecznym, pierwszy milion trzeba ukraść, a także - jeśli wolno sparafrazować Elżbietę Bieńkowską -  ten, kto zarabia poniżej 10 tys. zł (np. student, bądź absolwent) jest idiotą albo złodziejem. 

[1] MINISTERSTWO PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ. Departament Rynku Pracy, ZAWODY DEFICYTOWE I NADWYŻKOWE W I PÓŁROCZU 2010 ROKU, s. 18, https://www.mpips.gov.pl/ analizy-i-raporty/raporty-sprawozdania/rynek-pracy/zawody-deficytowe-i-nadwyzkowe/rok-2010/ [dostęp: 18.04.2015].
[2] MINISTERSTWO RODZINY, PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ. Departament Rynku Pracy, Zawody deficytowe i nadwyżkowe w 2015 r., Warszawa 2015, s. 38, https://www.mpips.gov.pl/analizy-i-raporty/raporty-sprawozdania/rynek-pracy/zawody-deficytowe-i-nadwyzkowe/ok2015/ [dostęp: 18.04. 2015].

Monday, April 9, 2018

Humor

"Gdyby odchody ptaków wpadły do ludzkiego pożywienia, można odchody wyciągnąć, oczyścić wodą święconą i spożyć". 

Księga pokutna Vigilanum z miasta Abelarda  [Hiszpania] (ok. 850-900), tłum. Agnieszka Caba, w: Synodi et colletiones legum. Vol. V. Libri poenitentiales, układ i opracowanie Arkadiusz Baron, Henryk Pietras SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2011, s. 414*.

Sunday, March 18, 2018

Protesty robotników poznańskich w czerwcu 1956 r. w świetle doniesień „Gazety Zielonogórskiej”

28.06.1956 r. na ulice Poznania wyszli pracownicy tamtejszej fabryki maszyn i narzędzi rolniczych, założonej 100 lat wcześniej przez Hipolita Cegielskiego. Do demonstrantów wkrótce przyłączyli się pracownicy innych miejscowych zakładów pracy i przechodnie. Nieśli transparenty z napisami „My chcemy chleba”, „Precz z Ruskami”, „Żądamy religii w szkołach”. Słysząc o rzekomym aresztowaniu delegacji, która rozmawiała z przedstawiwcielami PZPR, część demonstantów uwolniła osadzonych w więzieniu przy ul. Młyńskiej i zabrała przechowywaną tam broń. Doszło do wymiany ognia między milicjantami, fukcjonariuszami UB a protestującymi. Rząd wysłał do Poznania wojsko w celu stłumienia zamieszek. Jak te wydarzenia zostały przedstawione w „Gazecie Zielonogórskiej” - czasopiśmie o największym wówczas nakładzie na obszarze Ziemi Lubuskiej?

       Prasa w okresie PRL była niemal zupełnie kontrolowana przez PZPR. Jeśli nawet dany tytuł nie należał do partii, to i tak jego egzemplarzez podlegały cenzurze przed publikacją. Tzw. „drugi obieg wydawniczy”, który obejmował również periodyki, rozwinął się na szerszą skalę dopiero pod koniec l. 70. Utrudnia to badanie dziejów PRL. Jednak ówczesna polska prasa zawsze pozwala prześledzić mechanizmy działania oficjalnej propagandy i cenzury. I to zamierzam uczynić w niniejszym tekście.
       „Gazetę Zielonogórską. Organ KW Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej” założono w 1952 r. Kolejnymi jego redaktorami byli: Wikotr Lemiesz (1952-1956), Zygmunt Śniecikowski (1957-1960) i Zdzisła Olas (po 1960 r.). W 1975 r. periodyk przemianowano na „Gazetę Lubuską” i pod tym tytułem ukazuje się do dziś.
       Wydarzenia poznańskie przedstawiano w „Gazecie Zielonogórskiej” jako wynik „faszystowskiej prowokacji”, działań „agentury imperialistycznej”, „spisku reakcyjnego podziemia”, które w „zwartych szeregach klasy robotniczej [...] próbował zrobić wyłom, wyrywając z nich mniej świadomych towarzyszy pracy”. Sugerowano opłacanie inicjatorów zajść przez wywiady RFN lub USA. Żeby przekonać czytelnika do tej tezy zamieszczono cytaty z prasy zagranicznej i informacje o odcięciu się od protestów przez kadry fabryk czy kopalń z różnych części kraju. Informowano też o odmowie przyłączenia się do strajku kolejarzy ze Zbąszynka. W ten sposób odwoływano się do konformizmu czytelników, próbując wywołać u nich wrażenie pozytywnej oceny sytuacji gospodarczej i politycznej panującej w ówczesnym PRL przez większość polskich robotników.
       Apelowano również do strachu odbiorców „Gazety Zielonogórskiej”. Opublikowano w niej przemówienie radiowe premiera Józefa Cyrankiewicza, w którym mówił: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tą ręke władza ludowa odrąbie [...]”.
       01.07 i 02.07 równocześnie w „Gazecie Lubuskiej”, „Gazecie Poznańskiej”, „Głosie Wielkopolskim” ukazały się podobnej treści teksty, choć pod innymi tytułami: „Pogrzeb ofiar faszystowskiej prowokacji” („Gazeta Zielonogórska”), „Pogrzeb ofiar zajść poznańskich” („Gazeta Poznańska”, „Głos Wielkopolski”). Prawdopodobnie redakcje otrzymały stosowne wytyczne od KC PZPR bądź Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk. We wszystkich niezgodnie z prawdą podano do wiadomości, że „Wbrew tendencyjnie rozsiewanym pogłoskom, wśród ofiar nie ma dzieci i kobiet”. Tymczasem w czasie zajść poznańskich zastrzelono 13-letniego Roman Strzałkowskiego. Jego nekrolog pojawił się zresztą w tych dniach na łamach „Głosu Wielkopolskiego”. Liczbę zabitych oszacowano na 48 osób. Pion śledczy IPN określa ją obecnie na 58 osób.
       Odwoływano się i do patriotyzmu czytelników „Gazety Zielonogórskiej”. Sugerowano, że „prowokacja zmierzała do poderwania dobrego imienia Polski w świecie, do osłabienia jej pozycji miedzynarodowej” i utrudniała „usnięcie bolączek ludzi pracy i demokratyzację naszego kraju”.

Powyższy artykuł miał się ukazać w zeszłym roku w jednym z lokalnych tygodników. Do dzisiaj, mimo kontaktu telefonicznego i mailowego z jej byłym redaktorem naczelnymi nie wiem, co się z nim stało. Obecny natomiast zaprzeczyl, by został on wydrukowany. Jeśli w jakiejś czasopiśmie bądź książce ukazały się taki sam bądź podobny tekst, proszę przesłać informację o nim na mój adres e-mail: piotr.bukowczyk@gmail.com.

Październik 1956 r. w Zielonej Górze

W październiku 1956 r. w Warszawie zebrało się VIII Plenum PZPR, na którym na I sekretarza partii wybrano Władysława Gomułke i potępiono „błędy i wypaczenia” okresu stalinowskiego. Na Węgrzech 23 października wybuchło antysowieckie powstanie. Jak na te wydarzenia zareagowali zielonogórzanie?

       Na żądanie wielu organizacji i instnacji partyjnych w dniach 27 i 28 października miało miejsce w Zielonej Górze plenarne posiedzenie Komitetu Wojewodzkiego (KW) PZPR. Uczestniczyli w nim członek Biura Politycznego KC PZPR Stefan Jedrychowski, i zastępca członka KC PZPR Werfel. Odwołano I sekretarza KW Feliksa Lorka – przedwojennego działacza KPP pochodzącego z Zagłębia Dąbrowskiego. Zarzucano mu m. in. hamowanie procesu demokratyzacji, „dławienie inicjatywy dołów pratyjnych oraz klasy robotniczej i mas pracujących”, błędną politykę kadrową, ograniczenie inwestycji w zakłady pracy. Wybrano nową, 11-osobową egzekutywę KW. I sekretarzem KW został Tadeusz Wieczorek. Wyrażono również pełne poparcie dla nowej linii partii. Na zebraniu plenarnym Komitetu Miejskiego PZPR dyskutowano rozwój samorządu robotniczego, przyspieszenie budownictwa mieszkaniowego i urządzeń komunalnych w Zielonej Górze. Wybrano również nowe wladze miejskie partii.
       Z funkcji redaktora naczelnego wydawanej od 1952 r. „Gazety Zielonogórskiej. Organu KW PZPR” odszedł nielubiany przez podwładnych Wiktor Lemiesz. Zastąpił go na stanowisku Zygmunt Śniecikowski. Czasopismo relacjonowało dość dokładnie wydarzenia na Węgrzech, VIII Plenum PZPR i plenum KW. W 1956 r. osiągalo najwyższy nakład spośród periodyków ukazujących się w województwie, stając się monopolistą w zakresie informacji regionalnych.
       Zielona Góra należała do miast, w którym najwcześniej w PRL powstały rady robotnicze. Wiele załóg m.in. „Zastalu”, „Stilonu”, „Polskiej Wełny” deklarowało rezygnację z części swych zarobków lub przedterminowe wykonanie planowanych zadań w celu poprawy trudnego położenia gospodarczego kraju.
       Komisja Zdrowia Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, Wydział Zdrowia Prezydium Miejskiej Rady Narodwej, Zarząd Wojewódzki Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, Wojewódzka stacja Krwiodawstwa i Zarząd Wojewódzki PCK na łamach „Gazety Zielonogórskiej” zaapelowały do społeczeństwa o oddawanie krwi rannym Wegrom. Do Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa zgłaszało się przeciętnie 200 osób dzienie z miasta i okolic, by to uczynić. Krew oddawali nawet w gmachu KW PZPR dziłacze partii. Do końca miesiąca zebrano 110 litrów krwi. Miejscowa społeczność przeznaczyła również 40 tysięcy zł na zakup leków dla poszkodowanych. Najmłodsza osoba, która chciała ofiarować swą krew rannym Węgrom miała... 14 lat. Odmówiono spełnienia jej życzenia ze względu na zbyt młody wiek.

Powyższy artykuł miał się ukazać w zeszłym roku w jednym z lokalnych tygodników. Do dzisiaj, mimo kontaktu telefonicznego i mailowego z jej byłym redaktorem naczelnymi nie wiem, co się z nim stało. Obecny natomiast zaprzeczyl, by został on wydrukowany. Jeśli w jakiejś czasopiśmie bądź książce ukazały się taki sam bądź podobny tekst, proszę przesłać informację o nim na mój adres e-mail: piotr.bukowczyk@gmail.com.
.

Czy prof. Hartman jest klasistą? Polemika z red. Rafałem Wosiem

Przeczytałem niedawno tekst red. Rafała Wosia pt. Dość przyzwolenia na klasizm![1]. Polemizuje w nim z artykułem prof. Jana Hartmana Cham to cham, a idiota to idiota. Będziemy to mówić na przekór lecącemu błotu i ślinie [2]. I dochodzę do wniosku, że autor nie rozumie wypowiedzi polskiego filozofa.
Prof. Hartman twierdził tam: Chodzi po świecie cała masa idiotów i chamów, czyli ludzi pozbawionych wykształcenia, mało inteligentnych, a jednocześnie aroganckich, pewnych siebie, nieuczciwych i nieliczących się z uczuciami innych ludzi. Co więcej, takich ludzi jest znacznie więcej, niż osób szlachetnych, wykształconych, kulturalnych i inteligentnych. Idioci i chamy również głosują i najczęściej wybierają podobnych do siebie albo niewiele lepszych”. Wywołało to oburzenie dziennikarza Polityki”. „Zamieńcie w tekście Hartmana «chamów» i „idiotów» na «czarnuchów», «ciapatych» albo «pedałów» - napisał. Dostaniecie wtedy takie zdania, że nawet nie mam ochoty ich tu cytować, bo mi nie przechodzą przez klawiaturę”. Atoli polski filozof nie ma na myśli mniejszości rasowych, narodowych, etnicznych czy homoseksualistów. Jemu chodzi o osoby nieoświecone i podłe. Zresztą nazywanie poczucia wyższości wobec nich klasizmem jest nieporozumieniem. Klasa, jak podaje Władysław Kopaliński to „grupa ludzi mających ten sam stosunek do środków produkcji i odgrywających tę samą rolę w społ. organizacji pracy, np. kapitaliści, proletariusze” [3]. Tymczasem prof. Hartmanowi nie wyodrębnianie chamów i idiotów ze względu na dostęp do środków produkcji, ale dostęp do zasobów niematerialnych - wiedzy i umiejętności – i moralność. Te oskarżenia polskiego filozofa o klasizm, o pogardę wobec ubogich, idą u red. Wosia w parze z założeniem, że, jak twierdzi w swej książce pt. To nie jest kraj dla pracowników (Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017) „Nic tak nie przyciąga kapitału jak właśnie kapitał, nieważne, czy mówimy o kapitale finansowym, społecznym czy intelektualnym” (s. 215). Zadają mu kłam badania CBOS z 2017 r., które wykazały, że zaledwie 12 % elektoratu PiS w 2015 r. oceniało swą sytuację materialną jako złą! [4]. Tymczasem jego wyraźną większość stanowiły osoby z podstawowym i zasadniczym zawodowym wykształceniem (52%), żyjący na wsi i w miastach poniżej 20 tys. mieszkańców (72%) [5]. Tym ludziom wyraźnie brakuje nie dóbr materialnych, ale niematerialnych. Liniowym zależnościom między ilością posiadanego przez jednostkę kapitału finansowego, i intelektualnego przeczy również, stwierdzony w wyniku badań przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową, spadek (atoli nierównomierny) czytelnictwa książek (również e-booków i audiobooków) w Polsce w latach 2012-2016 we wszystkich klasach naszego społeczeństwa i że w 2016 r. tylko 46% polskich obywateli sięgnęło po jakikolwiek tekst liczący więcej niż 3 strony [6]. Nie, prof. Hartman nie jest klasistą, ale elitarystą i (nie do końca świadomym) merytokratą!
Przed nami – polską inteligencją – stoi zatem trudne zadania do wykonania. Nie wystarczy dzielić się ze społeczeństwem wiedzą i umiejętnościami w Internecie czy publikować dużo książek i artykułów. Większość polskich obywateli tego nie przeczyta. Nie wystarczy wygłaszać wykładów i dawać lekcje w murach szkół. Czyniliśmy to przez lata, czasem za pieniądze, czasem za darmo. Dało to mizerny efekt. Jeśli chcemy, by otaczało nas mniej chamów i idiotów, trzeba popularyzować naukę gdzie indziej – w domach dziecka, świetlicach, domach kultury, publicznych bibliotekach, kawiarniach, bądź więzieniach – także w miasteczkach i na wsi, także bez zapłaty. Chociaż przy tej pracy napotkamy nieraz na trudne do przezwyciężenia przeszkody (pogodowe, finansowe, językowe), na totalnych wykolejeńców, na skończonych durniów, czy po prostu osoby umysłowo upośledzone - nie należy się zrażać Co do tego ja i prof. Hartman się zgadzamy. I jest rzeczą elit – pisze - aby wbrew pleniącej się bucie i prostactwu strzec wartości demokratycznych i społecznej równości, dając również chamom i prostakom kolejne szanse na kontakt z wiedzą i kulturą”. Niestety, przewaga głupich nad mądrymi przeszkadza osiągnięciu równości i budowaniu demokracji, tak upragnionym i przez red. Wosia i przez prof. Hartmana.. W naszym społeczeństwie nie przezwyciężymy jej w dającej się przewidzieć przyszłości. Ta świadomość spowodowała, że w okresie licealnym zacząłem sympatyzować z prawicą[7]. Jednak należy liczbę głupich maksymalnie ograniczać. Jak pokazuje doświadczenie, głupota i ciemnota korelują z przestępczością. „Jak wspominałem - pisze polski socjolog, dr Kamil Miszewski - wielkim osiągnięciem wśród więźniów jest już ukończenie szkoły zawodowej (na podstawie moich rozmów i obserwacji; patrz tabela 1., strona 100), matura pojawia się rzadziej niż Biały w nowojorskiej dzielnicy Bronx […]. Dlatego też byłem przez nich, można by powiedzieć, nie ceniony podwójnie: ze względu na studia i niespecjalną tężyznę fizyczną”[8]. Oczywiście, winniśmy pojawiać się w takich miejscach, w których nas będą słuchać. Dziękuję na tym miejscu prof. Hartmanowi za jego wykład, jaki wygłosił 8 lat temu w kawiarni „Kalambur” przy ul. Kuźniczej we Wrocławiu i który miałem przyjemność wysłuchać.

Przypisy
  1. R. Woś, Dość przyzwolenia na klasizm!, dostępne w Internecie: https://wos.blog.polityka.pl/ 2018/01/13/dosc-przyzwolenia-na-klasizm/ (dostęp: 18.03.2018).
  2. J. Hartman, Cham to cham, a idiota to idiota. Będziemy to mówić na przekór lecącemu błotu i ślinie, dostępne w Internecie: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,161770, 22877121,prof-hartman-cham-to-cham-a-idiota-to-idiota-bede-to-mowic.html (dostęp: 18.03. 2018).
  3. W. Kopaliński, Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Wydanie XVIII, Wiedza Powszechna, Warszawa 1989, s. 263.
  4. Zob. K. Pankowski, Komunikat z badań. Nr 130/2017. Elektoraty PO i PiS w ostatnich dwunastu latach, CBOS, Warszawa 2017, s. 4, dostępny w Internecie: http://www.cbos.pl/PL/publikacje/ raporty. php (dostęp: 18.03. 2018).
  5. Zob. tamże, s. 3-5.
  6. Zob. Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 r., Biblioteka Narodowa, Warszawa 2017, s. 9, 38-39, dostępne w Internecie: http://www.bn.org.pl/download/document/1492689764.pdf (dostęp: 14.03.2018).
  7. Kwestia, czy PiS pozostaje rzeczywiście partią pawicową, to temat na osobne rozważania.
  8. K. Miszewski, Grypsera: przemiana, słabnięcie czy upadek subkultury więziennej? (na podstawie obserwacji uczestniczącej w areszcie śledczym i w zakładach karnych). Praca magisterska napisana pod kierunkiem Dr hab. Andrzeja Zybertowicza, prof. UMK, Toruń 2004, s. 109-110.